Podwyżka cen paliw to jedna z tych decyzji, która uderzy po kieszeni każdego z nas. Jeździsz samochodem? Za każdy bak zapłacisz średnio o kilkanaście złotych więcej. Poruszasz się po mieście autobusami? W dłuższej perspektywie wzrost również może uderzyć w ceny biletów. Są jednak ludzie, dla których inicjatywa rządu może mieć dużo bardziej brzemienne w skutki konsekwencje. To przedstawiciele i tak już ledwo dyszącej branży transportowej.
Wykorzystując zamieszanie powstałe w trakcie wizyty w Polsce Donalda Trumpa politycy Prawa i Sprawiedliwości rozpoczęli pracę nad wprowadzeniem podatku drogowego, przez który ceny paliwa mogą podskoczyć o 20 groszy na litrze. Dla branży transportowej to prawie katastrofa.
Pan Sylwester Wójcik, właściciel firmy Alta Trans, prowadzi działalność transportową od 1989 roku. W jego flocie jest ponad 100 pojazdów. – Ostatnie czasy są bardzo ciężkie. Od dwóch lat jest coraz gorzej – opowiada.
– Będę musiał zwolnić część załogi. Zachód nas ciśnie, stawki są biedne, wyboru na rynku kierowców nie ma. Każda podwyżka to dla mnie katastrofa – dodaje. Jego zdaniem bankructwo części firm jest w tej sytuacji nieuniknione.
Nie każdy jest jednak tak rozmowny. Większość przedstawicieli branży transportowej tematu unika jak ognia, choć decyzja o zwiększeniu cen paliw uderzy ich po kieszeni.
– Wie pan jestem w tej chwili strasznie zajęty. Możemy się zdzwonić w innym terminie – tę standardową formułkę słyszę ilekroć wyjaśniam, że chodzi mi o komentarz do opłaty drogowej. Choć każdy z nich jeszcze chwilę wcześniej (nie znając jeszcze tematu rozmowy) deklarował, że znajdzie trochę czasu.
Plany rządu, które mocno uderzą w przewoźników zbiegają się z kryzysem w całej branży. Niedawno instytut Keralla Research obniżył wskaźnik kondycji sektora poziomu 47 proc. Oznacza to, że inwestowanie w niego wiąże się dzisiaj z podwyższonym ryzykiem. Po latach hossy między 2013 a 2015 rokiem polscy przewoźnicy muszą więc zaciskać pasa. Najmocniej uderzyła w nich polityka państw zachodniej Europy. – Jesteśmy dzisiaj bici ze wszystkich stron. Państwa „starej” Unii wytoczyły nam krucjatę ekonomiczną pod socjalnymi hasłami, przez co ceny przewozów stały się zdecydowanie wyższe. Rząd chce dołożyć do tego kolejną niespodziankę – w którymś momencie czara goryczy zostanie przelana i utracimy swoją pozycję rynkową – zauważa w rozmowie z nami Maciej Wroński Związek Pracodawców Transport i Logistyka Polska.
O co chodzi? O działania Francji i Niemiec, które zadecydowały, że jeżeli kierowca przejeżdża przez ich kraju, jego pracodawca musi zapewnić mu minimalną stawkę godzinową na poziomie 8,6 euro (ponad 36 złotych). A to niweluje główną przewagę konkurencyjną polskich przewoźników – cenę. Według badań marki VIAON trudności ma dzisiaj 13 tysięcy właścicieli firm transportowych.
Kryzys pogłębia dramatyczny niedobór kierowców zawodowych, którzy są dzisiaj jedną z trzech najbardziej poszukiwanych profesji w Polsce. Według szacunków PwC brakuje aż 100 tys. osób. Choć akurat ten problem, z wiadomych względów, może się za niedługo sam rozwiązać. – Powinno się na nas raczej chuchać i dmuchać żeby ułatwić nam przetrwanie – zauważa Wroński.
Ekspert powołuje się również na badania mówiące, że odbiorcy usług nie są gotowi do natychmiastowej akceptacji zwiększenia cen frachtów. Cena rynkowa dostosowuje się bowiem do zmian warunków rynkowych czasem dopiero po kilkunastu miesiącach. – Oznacza to, że część firm może jeździć na ujemnych marżach. Przedsiębiorstwa, które nie dysponują odpowiednimi rezerwami, boleśnie to odczują – przekonuje.
Jego zdaniem opinie o bankructwach są jednak przesadzone. – Polski przewoźnik sobie poradzi – deklaruje. Część firm będzie dokonywać zakupów paliwa za granicą, a już teraz bardziej opłaca się tankować w Słowacji, Czechach i Luksemburgu. Po tych podwyżkach ta lista może się jeszcze rozszerzyć. Odbędzie się to ze szkodą dla budżetu państwa i samych przewoźników – opowiada.
– Teraz braliśmy po 1200-1500 litrów i państwo na tym zarabiało. Po podwyżce będę tankował za granicą – potwierdza właściciel Alta Trans.
Moi rozmówcy podkreślają, że spadające ceny frachtów spowodowały, że dzisiaj przetargi wygrywa się oferując o jeden grosz mniej za kilometr niż konkurencja. To pokazuje na jak niskich marżach jeżdżą przewoźnicy. Podwyżka cen paliw o 20 groszy, to dla branży jak cios w potylicę.
– Proponowałbym raczej zastanowić się, czy cześć opłaty paliwowej, która dzisiaj idzie na kolej, nie przesunąć na drogi. Tym bardziej że kolejarze nie są w stanie jej w całości wydać – sugeruje Wroński.
Jest również inny ratunek. Prace nad projektem są dopiero na etapie pierwszego czytania, a jak pokazuje praktyka, polskie rządy po wypuszczeniu balonu próbnego, nie raz wycofywały się już z takich kontrowersyjnych pomysłów.