To opowieść z gatunku "Wakacje z LOT Polish Airlines". Najpierw opóźnienie "wywołane późnym lądowaniem maszyny po poprzednim rejsie", w sumie nic nadzwyczajnego. Potem wsiadasz do maszyny, startujesz, po czym po godzinie lotu dowiadujesz się, że "z powodu usterki systemu elektrycznego maszyna zawraca do Warszawy".
Nad Warszawą "zrzucanie paliwa" i lądowanie - jak miał usłyszeć któryś z pasażerów: "cud, że wylądowaliście". Potem cztery godziny chaosu na lotnisku, kiedy ściągnięci naprędce pracownicy pracownicy LOT Polish Airlines próbowali roztasować pasażerów po innych lotach, wysyłając ich do Tbilisi via m.in. Doha, Duesseldorf, Istambuł, Moskwa (w rozmaitych konfiguracjach).
Zaproponowane alternatywy: albo pobujasz się przez okrągłą dobę po rozmaitych lotniskach w Europie i okolicach, albo następny bezpośredni lot za... trzy dni. W obu przypadkach, przy zaplanowanym circa na tydzień pobycie na miejscu, podcina to sens podróży.
Plus żenujące doświadczenie arogancji faceta, który z uśmieszkiem oznajmił grupie kilkunastu Gruzinek - od babć po wnuczki - że on "don't speak Russian", jego to nie obchodzi, a jak im się spieszy, to może powysyłać je pojedynczo do domu.
Plus drugie: nabitego sterydami pracownika lotniska, który znalazł zaginioną walizkę i tak się ekscytował, jakby znalazł bombę ("odsunąć się, odsunąć się!"). Jak spadać w wakacje, to tylko z LOT Polish Airlines, yeah! Teraz interesują mnie trzy rzeczy:
1. Czy wynajęcie jakiegoś czarteru, podstawienie innej maszyny rzeczywiście wyszłoby drożej niż wysyłanie pasażerów do hoteli i przebukowanie ich biletów na inne linie? Może sensowniej byłoby wysłać wszystkich do Kutaisi, choćby WizzAirem?
2. W jakim stanie są maszyny, które sobie kupił LOT Polish Airlines?
3. Po co pchać się w otwieranie nowych połaczeń, skoro obsługa dotychczas prowadzonych zdaje się przekraczać możliwości "narodowego przewoźnika"?
Uff, jak spadać na wakacje, to tylko z LOT Polish Airlines ;p