O nowelizacji tej ustawy w branży debatowano od wielu miesięcy. Było niemalże jasne, że dla firm z branży odnawialnych źródeł energii Lex Energa – tak zaczęto nazywać nowelizację, ze względu na to, jak dalece idzie ona na rękę państwowym koncernom, w tym koncernowi Energa – oznacza w gruncie rzeczy koniec preferencji, wręcz wyraźnie zarysowaną perspektywę przyszłej upadłości.
Lex Energa w błyskawicznym tempie szła przez parlament: trafiła pod obrady w połowie lipca, w apogeum sporów o sądownictwo, następnie w praktycznie niezmienionej postaci przeszła przez wszystkie głosowania i w sierpniu trafiła do podpisu prezydenta.
Andrzej Duda wydawał się zwlekać. Jeszcze kilka dni temu pojawiły się przecieki z Kancelarii Prezydenta, że autorzy zamówionej przez Prezydenta ekspertyzy rekomendują weto – tak przynajmniej pisał o sprawie portal wysokienapiecie.pl. Krytyczne opinie na temat nowelizacji przepisów mają również Prezes Urzędu Regulacji Energetyki (co było prawdopodobnie powodem wyłączenia go z prac nad ustawą w Sejmie) oraz urzędnicy Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
A jednak. Ta zawierająca zaledwie dwa artykuły nowelizacja została w poniedziałek podpisana przez prezydenta Dudę. W zgodnej ocenie branży to koło ratunkowe rzucone państwowym koncernom, które – według wcześniej obowiązujących przepisów – były częściowo zobowiązane do zawierania długoterminowych umów z dostawcami „czystej energii” na tzw. „zielone certyfikaty”. Dla OZE sprzedaż certyfikatów miała być dodatkowym źródłem finansowania, dla koncernów – sposobem na częściowe zrekompensowanie „brudnych” sposobów produkcji energii.
W dalszej perspektywie nowelizacja może przynieść falę pozwów o odszkodowanie. Część dostawców energii produkowanej w ramach OZE już wystąpiła z roszczeniami wobec koncernów. Jak się zachowa niemal tysiąc małych, rodzinnych firm, które zainwestowały w „wiatraki”? Zapewne w przeciągu kilkunastu najbliższych miesięcy zwiną interes. Szansa na to, że z czystej energii będzie można się utrzymać zmalała właśnie do zera.