Stajemy się coraz bardziej mobilni. Można wręcz powiedzieć, że jesteśmy społeczeństwem nomadów, którzy przemierzają kraj w poszukiwaniu pracy, studiów i życiowego szczęścia – objaśnia swoją filozofię Marcin Jarysz. Poznański przedsiębiorca jako pierwszy Polak wpadł na pomysł sprzedawania domów na kółkach, dzięki którym decyzja o ważnej życiowej zmianie może zostać podjęta dosłownie w mgnieniu oka. Nieruchomość, która de facto jest ruchomością.
Ogrom możliwości, jakie otwiera przed nami współczesny świat, połączony z dość ograniczonymi szansami ich realizowania, to idealny grunt pod biznes polegający na sprzedawaniu domów na kółkach. Jednego dnia marzy nam się domek na przedmieściach, następnego zaczynamy tęsknić za wygodnym życiu w bloku. Chcemy mieć chatkę nad jeziorem, ale po roku albo dwóch dochodzimy do wniosku, że przestrzeliliśmy z lokalizacją. Albo po prostu, po zbudowaniu ogromnej rezydencji, dochodzimy do wniosku, że zrobiliśmy to o 20 lat za późno, jak jeden z bohaterów programu Domo+.
Co jednak począć, skoro w budowę włożyliśmy oszczędności życia? Według Marcina Jarysza, teraz taka zmiana ma być o wiele prostsza. – Szukałem czegoś, co w inny niż dotychczas sposób będzie zaspokajać podstawową potrzebę ludzi – znalezienie mieszkania – opowiada właściciel firmy Redukt. Doszedł do wniosku, że jako społeczeństwo stykamy się z dwoma problemami – wysoką ceną nieruchomości i ciągłą zmiennością warunków życia.
Skąd wziąć pracowników?
Poznański przedsiębiorca dogadał się więc z kilkoma miejscowymi rzemieślnikami – ślusarzami i cieślami, starając się przekonać ich do swojej wizji. – Rekrutowałem ich na zasadzie dopasowania osobowościowego. Kluczowe było dla mnie to, by były to ludzie, którzy są elastyczni i nie myślą schematami – podkreśla Jarysz. Taki sposób działania umożliwił mu stworzenie własnej technologii i produktu – małych domków z drewna, ocieplanych za pomocą owczej wełny i „podkutych” podwoziem typowym dla przyczepy kampingowej. Z którą, jak przekonuje Jarysz, jego domy nie mają wiele wspólnego.
– Warunki sprawiają, że siedząc w środku mamy poczucie, że rzeczywiście jesteśmy w domu – podkreśla różnicę przedsiębiorca. I dodaje, że do przewiezienia jego domu wystarczy mieć prawo jazdy B+E, czyli specjalną kategorię do holowania za samochodem obiektów cięższych od niego.
Razem z architektką Krystyną Filipiak, przedsiębiorca stworzył trzy modele domów. Najbardziej minimalistyczna wersja ma ledwie 2,55 na 2,55m. Czyli wielkość przeciętnej łazienki w kawalerce. Dochodzi do tego jeszcze antresola, na której mogą wyspać się 2-3 osoby. Pozostałe wersje są już bardziej wypasione. Dom Redukt 02 ma np. 6,7 m długości i 2,55 szerokości. A w środku łazienka z prysznicem i toaletą, aneks kuchenny z lodówką. W przypadku, gdy chcemy w nim przezimować potrzebujemy też popularnej „kozy”, albo pieca elektrycznego lub gazowego.
Ile za taką przyjemność? Ceny zaczynają się od 80 tys. złotych (ale w tej kwocie wyposażenia AGD już nie dostaniemy), choć jak twierdzi Jarysz, najbardziej luksusowa wersja może dojść nawet do 150 tys., zł. To dużo jak za kilka metrów kwadratowych, z drugiej strony na wyłożenie takich pieniędzy część Polaków nie będzie musiała zadłużyć się w banku na kolejne 30 lat. W przeciwieństwie do decyzji kupna najskromniejszej nawet kawalerki, której ceny w dużych miastach zaczynają się zazwyczaj od 250 tys.
Jarysz opowiada, że projekt wystartował dopiero niedawno i jest na etapie zbierania zamówień. Kto się na nie decyduje? – Wśród zainteresowanych przeważają dwie grupy – pierwsza szuka czegoś w rodzaju domów letniskowych. Druga skłania się natomiast ku całorocznej alternatywie na zasadzie: „wydzierżawię pole na przedmieściach i postawię na nich własny domek” – mówi Jarysz.
Tiny House Movement
– Mieszkanie w warunkach mobilnych nie jest dla Polaków niczym nowym. Wspomnijmy chociażby słynny wóz Drzymały (polskiego chłopa, który postawił wóz cyrkowy, bo niemieccy zaborcy nie chcieli mu dać zezwolenia na budowę domu - przyp. red.) – przytacza przykład Jarysz.
Ideologicznego źródła swoich poczynań szuka jednak w Tiny House Movement („Ruch małych domów”), który popularność zdobył w Stanach Zjednoczonych. Krach na rynku nieruchomości w latach 2006-2008 spowodował, że mieszkania, na które Amerykanie pozaciągali ogromne kredyty, stały się z dnia na dzień praktycznie bezwartościowe. – Wiele osób zaczęło szukać wówczas alternatywy. Dzisiaj dziesiątki tysięcy ludzi zdecydowało się na sprzedanie mieszkań i w przeddzień emerytury przeniosło się do mniejszych, ale za to kupionych za swoje pieniądze – relacjonuje.
W Europie idea znalazła naśladowców m.in. w Niemczech i Francji, ale najprężniej kiełkuje w Holandii. Jej prekurskorka Marjolein Jonker regularnie dzieli się na Facebooku swoimi doświadczeniami z mieszkania w małym domku koło Alkmaar.
Polska blokada
Czy projekt Jarysza ma szansę odnieść sukces? Wszystko zależy od tego, czy Polacy zmienią swoje nastawienie. – Na polskim gruncie jesteśmy przyzwyczajeni do pewnych schematów, odziedziczonych jeszcze z czasów PRL Trzeba zbudować porządny dom z betonu i cegły na 100 lat. I najlepiej wziąć na to kredyt, bo przecież mało kto jest w stanie sfinansować taką inwestycję z własnych środków. W związku z tym realizacja tych potrzeb jest odwlekana w czasie. Ja chcę by to wszystko następowało szybciej – mówi przedsiębiorca.
Jeżeli nasi rodacy złapią takiego wolnościowego bakcyla, Redukt ma szansę na duże zyski. Wśród rodzimych biznesmenów Jarysz wystartował jako pierwszy, obok start-upu – PINE Tiny House.
Być może idealnym targetem dla obu firm okażą się millennialsi. Podobną filozofię propaguje np. właściciel marki odzieżowej „Palto”, Mariusz Łukomski. W rozmowie z nami przedsiębiorca opowiadał, że w swoim kamperze Volksvagen T3 zamontował panele słoneczne i kuchenkę gazową, dzięki czemu długie zagraniczne wyjazdy może opędzić za bezcen. A przy ich okazji reklamuje swoją firmę, wizytując miejscowych dystrybutorów.
Z drugiej strony – projekt może finalnie objawić swoje drugie, mniej "wolnościowe" oblicze. Wydaje się bowiem wręcz stworzony dla pracowników korporacji. Dom zaparkowany na firmowym parkingu to przecież ciche marzenie pewnej części harujących od rana do nocy korpoludków.