Przychodzisz z ulicy, wchodzisz do środka, siadasz... i zaczynasz kurs programowania. Branża gier jest tak złakniona pracowników, że jeden z jej przedstawicieli Krzysztof Kostowski z PlayWay uznał, że może sobie pozwolić na to, by uczyć ludzi za darmo. – Nie ma zapisów ani list. Pełen relaks. Mamy nadzieję że to przyciągnie duże rzesze ludzi. Nie muszą potem u nas pracować, nie muszą nas nawet lubić. Zapraszamy – deklaruje przedsiębiorca.
Z raportu "Kondycja Polskiej Branży Gier 2017" wynika, że wartość polskiego rynku gier wideo ma pójść mocno w górę. W tej chwili szacowany jest na jakieś 1,85 mld złotych, ale do 2019 roku ma urosnąć do 2,23 mld. Nic dziwnego, że firmy na gwałt szukają pracowników – w ciągu najbliższego roku taki zamiar zadeklarowało 78 proc. przepytanych przedsiębiorców.
Ile można zarobić? Według danych "Stowarzyszenia Polskie Gry", Junior Specialist na umowie o pracę wyciągnie jakieś 3,7 tys. złotych brutto, Senior zarobi już 8,7 tys. złotych, a Team Leader 8,2 tys. złotych. To może podziałać na wyobraźnię.
Zero zobowiązań
Wizja takich zarobków, połączona z zerową odpowiedzialnością z miejsca przyciągnęła do siedziby PlayWay w Warszawie rzesze chętnych. – Myśleliśmy że jeżeli szkoła będzie nowa, bez renomy, to ciężko będzie przyciągnąć ludzi. Zrobiliśmy kurs na 10 osób. Okazało się że w pierwszym tygodniu zgłosiło się 50 chętnych. By pomieścić chętnych stworzyliśmy 5 grup 10-osobowych – opowiada Kostowski. Zajęcia zaczynają się o 18 i trwają dwie godziny. Odbywają się codziennie.
W tym czasie kursanci uczą się popularnego silnika (czyli głównej części kodu gry) o nazwie Unity 3D. Szef PlayWay ma jednak zamiar wkrótce rozszerzyć tę ofertę, bo choć firmy produkujące gry opierają się w dużej mierze na pracy programistów, to przecież nie ograniczają się wyłącznie do niej. Kolejne szkolenia mają więc objąć naukę tworzenia grafiki w 2D i 3D oraz...testowanie gier.
– Pod tym względem będziemy pierwsi w Polsce. Nie słyszałem, by ktoś w naszym kraju proponował szkolenie z testowania – chwali się Kostowski.
Pomysł, by uczyć swoich potencjalnych pracowników bez wyciągania od nich pieniędzy nie jest całkowicie nowatorski. Firma Connectis, która zajmuje się outsourcingiem specjalistów z branży IT, przeprowadziła podobny nabór przed wakacjami. Nauka w C_school wymaga jednak od kursantów deklaracji, że zostaną w firmie przez kolejne 2 lata. W innym wypadku muszą oddać pieniądze włożone w ich kształcenie.
Szefowi PlayWay wizja ucieczki kursantów do konkurencji zdaje się jednak nie przerażać. – Jasne, istnieje takie ryzyko. Ale nawet jeśli po kilku miesiącach zostaną z nami 4 osoby, to już będę zdania, że było warto – deklaruje.
Kostowski szacuje, że z kompletnego laika jego zespół jest w stanie zrobić w miarę kompetentnego programistę nawet w ciągu trzech miesięcy. – Choć może to potrwać i pół roku – zastrzega.
Jego zdaniem ciężko stworzyć profil typowego kursanta szkoły PlayWay. – To pełen przekrój ludzi, choć dominują w nim osoby bez większego doświadczenia, czasem totalnie laicy. Pewną część stanowią studenci związani z informatyką lub innymi kierunkami technicznymi – zauważa. Najlepsi mogą liczyć na dołączenie do jednego z zespołów PlayWay, a po jakimś czasie nawet na utworzenie własnego.
Zasada funkcjonowania polskiej firmy opiera się bowiem na idei zakładania wielu spółek zależnych. Kostowski uznał, że może brać udział w bratobójczych walkach o programistów ze swoimi kolegami, ale zamiast podbijać płacowy bębenek może również zaproponować swoim pracownikom zakładanie własnych przedsiębiorstw.
– To dobra oferta – po roku albo dwóch można zostać prezesem i udziałowcem własnej spółki. Co prawda zależnej, ale zawsze własnej. Mamy obecnie ok. 25 takich spółek, od pewnego czasu zaczęliśmy je robić taśmowo – opowiada.
Polski wizjoner?
Darmowa szkoła, której absolwenci mogą bez żadnych konsekwencji uciec do konkurencji, to nie pierwszy szalony pomysł Kostowskiego. W ubiegłym roku przedsiębiorca zadeklarował, że przez najbliższe 5 lat nie będzie pobierał pensji, bo woli, by te pieniądze pracowały na rozwój firmy.
Jego dzieło – firma PlayWay to wydawca gier, która swoją potęgę zbudowała na symulatorach, choć Kostowski nieco się od tego wizerunku odcina. - To prawda, że wśród naszych największych hitów dominują symulatory. W Polsce praktycznie nie robi się symulatorów a my robimy ich masę. Dodatkowo są powtarzalne. Rynek nie przyjąłby 50 „Wiedźminów”, ale 50 symulatorów już tak – tłumaczy. Ale od razu dodaje, że stanowią one może 20 proc. ogólnej liczby gier wydanej przez PlayWay.
Strategia zasypywania rynku nisko i średnio budżetowymi nowościami (nawet po kilkanaście nowych tytułów rocznie) na razie się sprawdza. W pierwszym półroczu 2017 polski wydawca zarobił na czysto 3,1 mln złotych, rok wcześniej - 2,7 mln. Największym hitem sprzedażowym PlayWay pozostaje seria symulatorów, w których gracz wciela się w rolę mechanika samochodowego. Wirtualne naprawy wirtualnych samochodów przynoszą spółce miliony złotych zysku (głównie na rynku amerykańskim) choć, jak przyznaje Kostowski,wyprodukowanie tej gry kosztuje...70 tys. złotych.