Statystyki są bezlitosne. Niemal pięć lat po ogłoszonej z rozmachem rewolucji śmieciowej okazuje się, że jak Polska długa i szeroka, co bardziej cwani rodacy szukają sposobu, by obniżyć należność za wywóz śmieci. Najboleśniej przekonują się o tym gminy, w których wysokość opłaty uzależniono od liczby osób zamieszkujących daną nieruchomość.
Z pozoru ta forma płatności wydawała się bardziej sprawiedliwa niż wyliczenia na podstawie metrażu lokalu czy zużycia wody. Ilość zamieszkujących lokal osób w oczywisty sposób przekłada się na produkcję śmieci – trudno z tym dyskutować. Ale jak się okazuje, ten sposób prowadzenia rozliczeń z mieszkańcami gminy przynosi nieoczekiwane skutki: nagłą depopulację gminy.
Prosty przykład z Poznania – porównano deklaracje śmieciowe z trzech bloków na jednych z osiedli i porównano je z danymi tamtejszej parafii. Okazało się, że parafia odnotowuje istnienie ponad stu osób, które nie zostały wymienione w deklaracjach śmieciowych.
Błąd statystyczny? Skala zjawiska w skali całych miast jest porażająca: w Krakowie tego typu luka sięga 100... tysięcy osób. W Bydgoszczy specjalne komando straży miejskiej odkryło istnienie domów jednorodzinnych, których właściciele w ogóle nie podpisali umów na wywóz śmieci (czyli podrzucali je sąsiadom lub spalali), a w całym mieście „brakuje” 50 tysięcy „producentów śmieci”. W ciągu ostatniego półrocza wykryto 625 „śmieciowych” lawirantów, co oznacza, że gdyby chcieć namierzyć wszystkich, zajęłoby to w tym tempie jeszcze trzydzieści lat.
– Musimy pamiętać o tym, że system gospodarowania odpadami komunalnymi musi się samofinansować – podkreśla rzeczniczka prezydenta Bydgoszczy, Marta Stachowiak. – Zaniżanie liczby osób w składanych deklaracjach niesie dla właściciela nieruchomości tylko pozorną korzyść w postaci niższej opłaty, bowiem koszty systemu pozostają takie same i są one dzielone na mniejszą liczbę mieszkańców. To w konsekwencji prowadzi do konieczności podniesienia przez gminę opłat – kwituje.