Remont mieszkania to czynność, która większość Polaków przyprawia o dreszcze. Historie o kłótniach z fachowcami, nieporozumieniach i bitwach o pieniądze można mnożyć, bezproblemowe remonty – liczyć na palcach jednej ręki.
– Przez lata swojej pracy przyznam, że pracowałam i nadal pracuję tylko z jedną bezkonkurencyjną ekipą. Bez zastrzeżeń, zawsze godną polecenia, myślącą, rzetelną, świetną. To słaby wynik, ale daje prawdziwy obraz naszej rzeczywistości – tłumaczy na swoim blogu Maciejka Peszyńska-Drews z Autorskiego Studia Projektu Qubatura. I coś w tym jest. Niewiele jest w Polsce tematów, które jednoczą naszych rodaków tak, jak utyskiwanie na pracę ekip remontowych.
U kogo najtaniej?
– Najgorsi są pracownicy z Mazur i Ukraińcy - mówi mi jeden z właścicieli warszawskiej firmy remontowej. – Ci pierwsi, bo kompletnie nie znają się na robocie. Wpadają do miast tylko okresowo, żeby dorobić. Widzę ich regularnie z połamanymi poziomicami (bo kawałek jeszcze się nadaje) i sypiącym się ze starości sprzętem. Pracownicy ze Wschodu są natomiast dość powolni. Nie wiem z czego to wynika, ale biorąc ich do remontu trzeba się liczyć z tym, że trochę to może potrwać – dodaje.
Mężczyzna przyznaje jednak, że ekipy z północnego wschodu Polski są bardzo konkurencyjne cenowo. Podczas gdy jego firma za wykończenie kawalerki w Warszawie za samą robociznę bierze co najmniej 10 tys., robotnicy z Mazur gotowi są ten sam zakres prac wykonać za 6 tys. Wykończenie mieszkania można również zlecić deweloperowi – tutaj przelicznik jest już jednak inny i trudny do porównania z ekipami remontowymi z zewnątrz. Za przygotowanie lokum w standardzie "pod klucz" trzeba zapłacić średnio od 500 do nawet 1200 zł/m2 w górę. Przy 30-metrowej kawalerce oznacza to wydatek minimum 15 tys. złotych. W ten sposób mocno ograniczamy jednak swój wybór materiałów wykończeniowych.
Inna sprawa, że odpada nam w ten sposób główny problem - znalezienie odpowiednich fachowców. Mój rozmówca przyznaje, że wśród ekip remontowych mamy w Polsce kompletną posuchę. – Niedawno w trybie awaryjnym zostałem ściągnięty przez jedną klientkę. Gdy na pytanie o to, kto dowodzi, jej ekipa zaczęła się nawzajem poszturchiwać i ośmielać do mówienia, stwierdziła, że nie będzie ryzykować – mówi.
Wśród problemów z ekipami remontowymi na pierwszy plan wybijają się jednak zazwyczaj problemy alkoholowe. Wystarczy zresztą chwilę porozmawiać z właścicielami firm usługowych, żeby zorientować się, że trzeźwy pracownik w poniedziałkowy ranek, to często niedostępny luksus. A bywa jeszcze gorzej.
– Zostawiłem fachowca na dwa tygodnie w mieszkaniu i wyjechałem w podróż poślubną. Gdy wróciłem, okazało się, że wciąż siedzi w mieszkaniu, z którego już na wejściu zionęło alkoholem. Robota miała zająć tydzień, po 14 dniach okazało się, że mój „ekspert” nawet nie zaczął – wspomina Rafał.
Chodakowskiej potyczka z "fachowcami"
Wpadki nie zdarzają się jednak tylko „szaraczkom”. Kilka miesięcy temu swoją przygodą z fachowcami pochwaliła się Ewa Chodakowska. Słynna trenerka zostawiła ekipę remontową i wyjechała. Co zastała po przyjeździe?
– Po powrocie z wakacji okazało się, że mam wodę na tarasie – inaczej – BASEN. Co dalej za tym idzie, wodę przedostającą się przez nieszczelne izolacje w głąb mieszkania. Co dalej za tym idzie - bagno pod podłogą drewnianą. Dalej - pijące wodę ściany mieszkania i grzyby na nich tak liczne, że można z nich ugotować zupę grzybową i nakarmić pół świata – żaliła się na Facebooku.
– Boże daj mi cierpliwość..Bo jak dasz mi siłę, to nie będzie co zbierać… – skomentowała całą sytuację.
Swoim wpisem wywołała całą dyskusje na temat poziomu polskich robotników. Pod historią pojawiło się przeszło 1,3 tys. komentarzy – w większości dotyczących kolejnych przygód z odnawianiem mieszkania.
– Ja też miałam ostatnio remont. Pożal się Boże fachowiec, który to robił, resztki zapraw i kleju do kafli wylewał do wanny i płukał w niej wszystko. Zapchał wszystkie rury. Woda była wszędzie. Myślałam, że doprowadziłam mieszkanie do porządku, a tu woda zaczęła przebijać przez kafelki. Wszystko zalane – łazienka i przedpokój śmierdziały. Nie było mnie stać na hotel. Skończyło się 3 dniami bez prysznica i myciem zębów w kuchni – skarżyła się jedna z internautek.
Co zrobić, by remont nie stał się udręką? Cóż, 100-proc. gwarancji nigdy nie będziemy mieć, zwrócenie uwagi na kilka aspektów jeszcze w trakcie negocjacji może jednak pomóc uniknąć totalnego rozczarowania po zakończeniu prac.
"Remontem trzeba żyć"
– Problem jest taki, że bardzo trudno ocenić ekipy remontowe po opakowaniu. Rozmowa telefoniczna i pierwsze spotkanie rzadko pozwalają rzetelnie ustalić ich poziom. Patrzyłabym na rekomendacje od znajomych – wskazuje Barbara Sowa z portalu Majsterki.pl.
Ekspertka opowiada, że osobiście wolałaby przełożyć remont w oczekiwaniu na wolny termin u upatrzonej ekipy remontowej, niż korzystać z usług, takiej, co do której ma wątpliwości. Co jednak zrobić, gdy czas nagli?
– Czerwona lampka zapala mi się, gdy w trakcie ustalania zakresu prac, zbyt często słyszę formułkę: „oj pani, tak to tego nie da się zrobić”. Bo co to właściwie znaczy? W tej pracy praktycznie wszystko da się zrobić, to kwestia nakładu pracy i pieniędzy – zauważa.
Sowa radzi również, by do remontu przygotować się od strony technicznej. Żyć nim, a nie tylko go zlecać – to sprawi, że fachowcy będą nas traktować poważniej i zastanowią się dwa razy nad wciśnięciem nam kitu. Choć sama przyznaje, że nie zawsze da się przed tym ostatnim ustrzec.
– Fachowcy zamontowali mi w mieszkaniu stary zlew. Po czym to poznałam? Miał wywiercone dwa otwory na kran. Wmówili mi że ten drugi służy do tego, żeby umieścić w nim pojemnik na mydło – wspomina.
W szukaniu fachowców, poza znajomymi, pomagają również portale internetowe, wyspecjalizowane w „żenieniu” tzw. złotych rączek z klientami, takie jak „Serwis Domu” albo „Askberry”. Na jakikolwiek wariant byśmy się jednak nie zdecydowali, musimy się liczyć z problemami. Taki już urok remontów, szczególnie w sytuacji, w której duży popyt ze strony klientów spotyka się z niską podażą ze strony fachowców.