Cyfryzacja od kilku lat jest słowem-kluczem, którym posługują się tak biznesmeni, jak i politycy. Co chwila rozpisywane są nowe przetargi, dotyczące wdrażania rozbudowanych systemów informatycznych w prywatnych firmach i spółkach Skarbu Państwa. Jedną z niewielu ostoi, która opiera się używaniu nowych technologii, pozostaje...polskie sądownictwo.
– Dziś wszystko w sądzie musi być wydrukowane. Dlatego w pokojach sędziów zalegają góry papierowych akt, a pełnomocnicy godzinami stawiają parafki, potwierdzając za zgodność z oryginałem tysiące stron kopii dokumentów – opowiada w wywiadzie dla „Gazety Prawnej” Bartosz Pilitowski, prezes Fundacji Court Watch Polska.
Ekspert opowiada, że na informatyzację sądów zostały przeznaczone duże pieniądze. Problemem pozostaje jednak mentalność przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości. – Skończyło się to tym, że choć pecety na sale sądowe zawitały, to robią jedynie za maszyny do pisania – zauważa.
Mężczyzna zauważa, że przez brak wykorzystywania systemów do zarządzania salami, zdarza się, że jedno pomieszczenie jest wyznaczane jako właściwe dla dwóch-trzech rozpraw w tym samym czasie. Dochodzi przez to do sytuacji, w których osoba, która pokonuje pół Polski, by stawić się w sądzie, zostaje odprawiona z kwitkiem. – Niestety nie sposób zmusić sędziego, aby skorzystał z dobrodziejstwa systemów informatycznych – wytyka Pilitowski.
Problemy z digitalizacją nie ograniczają się oczywiście tylko do polskich sądów. Policjanci we Wrocławiu i Warszawie dopiero w 2016 roku dostali swoje adresy mailowe. – Żaden z pięciu policjantów, z którym osobiście współpracowałem we Wrocławiu, z trzech różnych komisariatów, nie miał dostępu do służbowego internetu – opowiadał nam wówczas Krzysztof, biegły sądowy, współpracujący z komisariatami wrocławskimi.