Branżowy paradoks: coraz chętniej wsiadamy do samolotów, latamy coraz częściej i dalej, przychody przewoźników rosną. Tylko ich zyski spadają, bo równocześnie linie lotnicze muszą coraz więcej pieniędzy wydawać na funkcjonowanie i przetrwanie na rynku. O ironio, przewoźnicy wciąż rywalizują spektakularnymi ofertami, ale cena przeciętnego biletu zaczyna rosnąć.
Przewozy lotnicze stają się działalnością niskomarżową – takie realia wynikają z ostatniego raportu kwartalnego American Airlines. Amerykańskie linie odnotowały zwyżkę przychodów, do 10,6 mld dolarów (wzrost o 8,3 proc.), za to ich zyski spadły do 258 mln dol. (spadek o 11 proc.). Nic dziwnego, że musiały się wytłumaczyć inwestorom – jak podkreślono w raporcie, wydatki na paliwo wzrosły o 23,5 proc., w górę poszły też koszty związane z pensjami i dodatkami pracowników – o 7 proc.
Paliwo i pensje
Na rosnących kosztach wyłożyły się już – i to znienacka, pozostawiając na lotniskach na całym świecie 100 tys. pasażerów – tanie linie lotnicze Monarch Airlines. Rynkowe realia odbiły się też bolesną czkawką liniom Ryanair, które były zmuszone odwoływać tysiące lotów ze względu m.in. na rejteradę pilotów, którzy dużą grupą przeszli do norweskiego taniego przewoźnika, proponującego lepsze warunki zatrudnienia.
Raport American Airlines nie mówi tego wprost, ale z pobieżnej analizy danych wynika, że wzrost przychodów to w sporej mierze zasługa podwyżki cen biletów. Jeżeli rzeczywiście tak jest, to dla branży nie jest to wielkie zaskoczenie. Jak twierdzi Howard Wheeldon, jeden z brytyjskich ekspertów branży lotniczej, na jesieni ubiegłego roku jaskrawo widać było wzrosty cen biletów: np. na trasach z Wysp do Mediolanu w kilka tygodni stawki wzrosły o 43 proc. Opublikowany w październiku raport firmy i portalu Skyscanner wyliczał też podobne podwyżki na trasach do irlandzkiego Dublina (podwyżka o 25 proc.) oraz hiszpańskiej Malagi (30 proc.).
Rachunek ktoś musi wziąć na barki
Tanie loty nie skończą się z dnia na dzień, to oczywiste. Stopniowe podnoszenie cen też nie jest procesem nieodwracalnym. Ale już dekadę temu, gdy ceny ropy w krótkim czasie poszybowały mocno w górę, eksperci nie kryli, że nie dzieje się to w próżni. – Jak dopisuje się do rachunku 50 miliardów dolarów, ktoś musi wziąć te koszty na barki – mówił niedwuznacznie szef International Air Traffic Association, Giovanni Bisignani. A nic nie zapowiada, żeby ropa miała tanieć, a piloci zrezygnowali z podwyżek płac. Wręcz przeciwnie.