Taryfa antysmogowa miała być remedium na smog: w uproszczeniu miała się sprowadzać do tego, że Polacy zaczną porzucać ogrzewanie przy pomocy pieców węglowych i zaczną korzystać z energii elektrycznej. Okazuje się, że kto się zdecyduje na taki krok, zapłaci rachunki nawet o jedną piątą wyższe. Ministerstwo energii wprowadziło w tej sprawie w błąd nawet premiera Mateusza Morawieckiego.
– Premier się wściekł – twierdzi, cytowany przez „Gazetę Wyborczą” współpracownik Mateusza Morawieckiego. Z inicjatyty ministerstwa energii zachwalał nowe taryfy osobiście, zapewniając, że korzystanie z energii elektrycznej będzie kosztować chętnych tyle samo, co dotychczasowa, węglowa formuła.
W rzeczywistości będzie inaczej. Taryfa antysmogowa G12as, wprowadzona rozporządzeniem ministra Krzysztofa Tchórzewskiego 18 stycznia br. zmieniła stawki wprowadzone dwa tygodnie wcześniej. Już tamta taryfa miała być „rewolucyjna” – a okazało się, że po analizach niezależnych ekspertów podwyżka realnych opłat mogła wynieść nawet 50 proc.
Nowa nie jest wiele lepsza – twierdzi „Gazeta Wyborcza”. Zgodnie ze stawkami G12as, zakładającej tanie ogrzewanie w godzinach od 22 wieczorem do 6 rano, ostateczny rachunek będzie nawet o 20 proc. wyższy niż w przypadku taryfy G12w. Zależy to od dostawcy: w Enerdze wypadnie drożej o 2 proc., w Enei – o 7 proc., w Tauronie jednak – o 20 proc. Energia potanieje wyłącznie dla klientów PGE (11 proc. mniej). Kłopot w tym, że przyjęto założenie, że wystarczy nagrzać piec w ciągu nocy, by oddawał ciepło przez cały dzień. Tymczasem wystarczy kilka godzin, by piec wystygł: kto chce mieć ogrzany dom, musi dogrzać w ciągu dnia. Wspomniane taryfy sprawiają, że takie dogrzanie wypada wyjątkowo drogo.
Od taryfy odcinają się nawet jej pomysłodawcy
Eksperci szacują, że przeciętne roczne koszty ogrzewania piecem węglowym wynosiły dotąd około 2000 złotych. W przypadku przejścia na którąś z aktualnych taryf prądowych, rachunki wzrosną o 300-400 zł, w przypadku taryfy antysmogowej mogą być wyższe o 500-700 złotych.
Realne koszty wprowadzenia nowych taryf wytknięto Morawieckiemu i Tchórzewskiemu już dwa razy: po ogłoszeniu stawek obowiązujących od 3 stycznia oraz teraz, dla stawek z 18 stycznia. Za pierwszym i za drugim razem ekspertyzy niezależne od resortu energii miały potwierdzić, że rachunki będą wyższe, a nie 25 proc. niższe, jak obiecywał minister energii. Jak twierdzi „Gazeta Wyborcza” za pomysłem nowej taryfy mieli stać naukowcy z krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej. Jednak i oni wycofali się już z projektu, jakoby widząc ostateczny efekt.
Premier rozważa wyciągnięcie konsekwencji wobec ministerstwa – twierdzi dziennik, nie podając jednak szczegółów. – Współpracownicy Morawieckiego zastanawiają się, jak wycofać niekorzystną dla ludzi taryfę i co zrobić, żeby więcej takie propozycje się nie pojawiały – ma twierdzić „osoba z kancelarii premiera”.