Ostatnie lata były dla artystów drogą przez mękę. Nie dość, że sztuka traci swoją elitarność, a piraci uszczuplają im portfele, to jeszcze państwo odebrało im resztkę przywilejów – jak np. 50-procentowe koszty uzyskania przychodu. Pomysł na to, by ponownie zacząć traktować ich preferencyjnie, podoba się zatem właściwie wszystkim. Gorzej z odpowiedzią na pytanie, kto właściwie jest artystą. I kto ma oceniać, kto jest artystą.
– Przez ostatnie lata artyści byli mocno bici: VAT na płyty i na książki; daniny na podatki i ubezpieczenia, które niczym nie różnią się od tego, co ma do zapłacenia przedsiębiorca; zabranie 50-procentowych kosztów uzyskania przychodu – wylicza w rozmowie z INN:Poland Maciej Szajkowski, współzałożyciel Kapeli Ze Wsi Warszawa, promotor muzyki i organizator m.in. warszawskiego Festiwalu Skrzyżowanie Kultur.
– Państwo na tym niewiele zarabia, a twórcy wiele tracą – mówi nam Andrzej Grembowicz, scenarzysta znanego serialu „Ranczo”. – Jeszcze kilka lat temu obowiązywały inne warunki funkcjonowania w świecie artystycznym i szkoda, że je pozmieniano – dodaje.
Z muzyki żyje co dziesiąty muzyk
Cóż, wkrótce może się to zmienić. W krajach zachodnich, jak podkreślają polscy artyści, funkcjonują rozmaite modele wspierania środowisk twórczych. W Polsce artyści wylądowali w jednym worku z przedsiębiorcami, choć realia ich pracy, jak i stawiane sobie cele mogą być krańcowo odmienne. – Na naszą poprzednią płytę, „Święto Słońca”, pracowaliśmy kilkanaście lat, łapiąc kontakty i tworząc pomysły. Dwa lata zabrało nam nagrywanie, co wiązało się z kosztami zaproszenia gości oraz wynajmowaniem dobrego studia. W sumie koszty dobiły poziomu ponad 100 tysięcy złotych – kwituje Szajkowski.
Ale nie chodzi wyłącznie o tego typu wydatki. Nawet pisarz, który w domowym zaciszu cyzeluje książkę czy zbiór poezji, albo malarz, który tworzy spektakularne dzieło, musi jeść i płacić rachunki. Efekt? – Gros ludzi zdolnych i twórczych para się innymi zajęciami. Gdyby spojrzeć na muzyków, którzy żyją w Polsce z muzyki, zebrałoby się może 10 procent – mówi Szajkowski. – Dotyczy to również Kapeli Ze Wsi Warszawa: zespół z 21-letnią historią, płytami i nagrodami, zapełniający sale koncertowe, tworzą muzycy, którzy żyją z innej działalności – kwituje.
Jego zdaniem, już obniżenie danin czy składek na ZUS byłoby dla środowisk twórców olbrzymią ulgą. Te drugie wraz z początkiem 2018 roku przebiły pułap 1230 złotych miesięcznie – co w realiach życia kulturalnego nad Wisłą jest olbrzymim obciążeniem finansów ludzi kultury: z reguły słabo opłacanych, a najchętniej kuszonych do udziału w rozmaitych przedsięwzięciach „możliwością promowania się” lub „celami charytatywnymi”. Zarabiają niewiele, odliczyć od podatku mogą tyle co nic, połowa nie jest ubezpieczona.
W tle jest też inny kontekst: niemała część środowiska jest niechętna obecnej partii rządzącej i, jak można usłyszeć, wraz ze zmianami miałaby „poważny orzech do zgryzienia”. Bowiem żadna z poprzednich ekip nie kiwnęła palcem, by poprawić sytuację ludzi kultury. Gdyby zmiany zostały przeforsowane, sympatie jednak mogłyby się diametralnie zmienić. – Poparcie może przebić 50 procent – szacuje jeden z naszych rozmówców.
Sztuka a komercha
No chyba, że artystów odstręczy awantura o status. Bowiem uznanie kogoś za artystę nie będzie takie proste: każdy zainteresowany ma bowiem własną definicję, czy kryterium, wedle którego należałoby nadawać status, a zatem i specjalne uprawnienia czy stawki. Organizacje twórców, jak Unia Literacka, proponują np. żeby o preferencjach decydowało to, czy artysta czerpie większość swoich dochodów z uprawianej sztuki – mniejsza wtedy o menedżera, który po godzinach namaluje i sprzeda obraz. Ale już zawodowy muzyk, który gra po godzinach, a za dnia pracuje, np. jako listonosz, nie będzie miał prawa do statusu artysty.
Maciej Szajkowski nie zastanawia się długo. – Dorobek. Najlepiej w jakiejś mierze cieszący się uznaniem środowiska twórczego – proponuje. W jego oczach na status artysty mógłby zatem zasługiwać praktycznie każdy parający się sztuką, bez względu na gusta i grupę odbiorców, od Jerzego Pilcha, przez Zenka Martyniuka, po „pacykarza”, który na miejskim deptaku sprzedaje „landszafty”.
To jednak tworzy pole do środowiskowych przepychanek o to, czyj dorobek to sztuka, a kto się sprzedaje. Inny model proponuje zatem resort Piotra Glińskiego: specjalna komisja ministerstwa oceni, komu status artysty się należy, a komu nie. Ta akurat propozycja zdenerwowała przynajmniej część środowiska. – Większość polskich pisarzy, malarzy, tancerzy, aktorów, rzeźbiarzy, filmowców nie ma zielonego pojęcia, że w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego trwają prace nad wprowadzeniem statusu artysty. A jest to bardzo ważne dla całego środowiska artystycznego w Polsce – pisał na swoim profilu na Facebooku pisarz Jacek Dehnel.
Skąd ten alarmistyczny ton? Po pierwsze, być może z powodów politycznych – bo tak jak zmieniono kanon lektur szkolnych, tak można teraz dokonywać wyboru, kto jest artystą, albo przynajmniej artystą wartościowym, według ideologicznych lub politycznych kryteriów. Po drugie, z systemu wyeliminowani zostaliby prawdopodobnie twórcy, których twórczość ma charakter odbiegający od mainstreamu – bo trudno wyobrazić sobie Nikifora czy Witolda Gombrowicza, którzy udowadniają przed urzędnikami, że tworzą sztukę. Po trzecie, wystarczy przypomnieć sobie, że przed laty, w PRL, działały już komisje weryfikujące twórców. – Choćby słynny przypadek Czesława Niemena, który przez lata nie dostawał oficjalnej weryfikacji, bo nie podobał się jakiemuś panu z ministerstwa – przypomina Szajkowski.