Na początku listopada ub. r. do sklepu sieci Biedronka wtargnęło dwóch mężczyzn, którzy próbowali ukraść alkohol. W szarpaninie, jaka się wówczas wywiązała, dotkliwie pobita została kasjerka, która próbowała ich powstrzymać: lekarze stwierdzili później pęknięcie łąkotki. Nie upłynęły trzy miesiące, jak sieć wręczyła kasjerce wypowiedzenie pracy bez podania przyczyn.
Pierwszy akt dramatu rozegrał się 4 listopada: do sklepu sieci Biedronka w Puławach wtargnęło dwóch mężczyzn – jak później stwierdzono znajdujących się pod wpływem alkoholu i narkotyków 17-latków z pobliskiego zakładu poprawczego. Intruzi próbowali wynieść ze sklepu alkohol bez płacenia, a powstrzymujący ich pracownik został poturbowany przez napastników. Jeden z nich próbował stłuc butelkę, by grozić sprzedawcom „tulipanem”, obtłuczoną szyjką.
Spośród obsługi oraz klientów w obronie pracownika stanęła tylko jedna osoba – pani Jola, młoda sprzedawczyni. Próbowała interweniować, ale jeden z napastników mocno uderzył ją w nogę. Wkrótce na miejscu pojawił się patrol policyjny, a pani Jola trafiła na pogotowie.
Tam okazało się, że młoda sprzedawczyni z Biedronki ma pękniętą łąkotkę. Lekarze wystawili jej trzytygodniowe zwolnienie z pracy. Ale i po upływie tego czasu kontuzja doskwierała. – Musiałam z prywatnych pieniędzy zrobić rezonans, który wykazał poziome pęknięcie na granice trzonu tylnego łąkotki przyśrodkowej. W tkankach miękkich zbiera się płyn. Trudno wytrzymać ból – mówiła „Tygodnikowi Powiśle”.
O ironio, bohaterka całej historii nie cieszyła się najwyraźniej statusem bohatera: 26 stycznia została zwolniona z pracy bez podania przyczyn. – Wiem od koleżanek, że w Biedronkach nie potrzebują pracowników, którzy mają zwolnienie lekarskie. A ja jeszcze potrzebowałam rehabilitacji. Z pewnością dlatego stałam się zbędna – komentowała.
Firma Jeronimo Martins Polska, do której należy brand Biedronka, zapewnia, że zajmuje się sprawą. - Poddajemy tę sprawę dokładnej analizie przez Biuro Obsługi Pracowników, działające na poziomie centrali firmy, a nie w strukturach regionu - odpowiada na pytania INN:Poland sieć. - Taki sposób jej procedowania wymaga dodatkowego czasu, ale gwarantuje obiektywny przebieg procesu sprawdzania danego przypadku - podkreśla.
„Tygodnik Powiśla”, który opisał tę historię, podkreśla, że pani Jola jest samotną matką. Uważa, że – abstrahując od samego zwolnienia z pracy – w związku z listopadowym atakiem w czasie pełnienia obowiązków pracowniczych powinna otrzymać odszkodowanie. Żeby jednak tak się stało, pracodawca musiałby zgłosić listopadowy incydent jako wypadek w pracy – a nie zdołała uzyskać informacji, czy do tego doszło. Sprawa wylądowała więc w sądzie pracy, gdzie pani Jola domaga się trzymiesięcznego wynagrodzenia.