Drastyczna historia zza kulisów ZUS-owskiej batalii przeciw oszustom wyłudzającym rentę. Dla 45-letniej kobiety z województwa zachodniopomorskiego wizyta u rzecznika skończyła się tak poharatanym kręgosłupem, że teraz obawia się ona znacznie poważniejszych konsekwencji zdrowotnych niż przed badaniem.
Opisywana na łamach gazety „Fakt” historia pani Doroty Kopy jest przerażająca. Bohaterka historii do 2008 roku pracowała jako szkolna woźna. Dziesięć lat temu doszło do pozornie niewinnego incydentu – pani Dorota została przewrócona przez biegnącego ucznia. Od tamtej pory zaczęły się jednak jej kłopoty z bólami kręgosłupa, które nasiliły się do tego stopnia, że w 2010 r. przeszła ona zabieg wszczepienia implantów w wyrostki międzykolczyste, co chroniło przed objawami rwy kulszowej – a następnie przeszła na rentę.
Kilka miesięcy temu została ona wezwana do ZUS na badanie, które dziś porównuje do tortur. – Najpierw musiałam chodzić na palcach, a następnie na piętach. Mimo że płakałam z bólu, lekarz wyginał mi nogi na boki – opowiadała. – Zamiast neurologa badał mnie lekarz, którego specjalizacją były choroby wewnętrzne – kwitowała. Skarga w ZUS została skwitowana komentarzem, że „ma się cieszyć, że w ogóle miał mnie kto badać”.
Wkrótce po badaniu bóle były tak dotkliwe, że pani Dorota wylądowała u lekarza, który stwierdził wypadnięcie wszczepionych w kręgosłup pacjentki implantów. – Według mnie nastąpiło to właśnie w trakcie badania przez ZUS-owskiego orzecznika – twierdzi pechowa rencistka.
ZUS odrzuca te podejrzenia. – Każdy z naszych lekarzy orzeczników musi mieć specjalizację medyczną, nim przejdzie rygorystyczne szkolenie przygotowujące go do tej funkcji. Te zasady określa rozporządzenie – podkreślał rzecznik ZUS na Zachodnim Pomorzu, Karol Jagielski. Zastrzega, że lekarze ZUS mają doświadczenie gwarantujące, że podczas badania „nie dojdzie do żadnego uszczerbku na zdrowiu badanych”. Pani Dorota najwyraźniej jest innego zdania – jak podaje „Fakt”, zdecydowała się skierować zawiadomienie do prokuratury.