113 słów w zdaniu to rekord, ale teksty urzędowe stają się coraz mniej zrozumiałe.
113 słów w zdaniu to rekord, ale teksty urzędowe stają się coraz mniej zrozumiałe. Fot. Beata Kitowska / Agencja Gazeta
Reklama.

„Działania te obejmują między innymi nowe przepisy mające za zadanie zmianę struktury i zreformowanie rynku energii elektrycznej, zapewnienie większej przejrzystości umów dotyczących dostaw gazu, znaczny rozwój współpracy regionalnej jako ważny krok w kierunku zintegrowanego rynku, ściśle regulowane ramy prawne, nowe przepisy mające zagwarantować dostawy energii elektrycznej i gazu, wzrost finansowania UE w dziedzinie efektywności energetycznej lub nowy pakiet dotyczący energii odnawialnej, skupienie się na europejskiej strategii w zakresie badań i rozwoju w dziedzinie energii, czy też roczne sprawozdania na temat stanu unii energetycznej”.

Taką konstrukcję, bagatela – ponad 900 znaków ze spacjami w jednym zdaniu – stworzyło ministerstwo energii. Inne resorty i urzędy państwowe nie pozostają w tyle. – 15 słów w zdaniu to jest średnia granica tekstu, który trafia do internetu. Tutaj zdarzały się zdania, które miały 113 słów – wylicza na stronach stacji RMF24 Grzegorz Zarzeczny, współautor raportu „Przystępność tekstów urzędowych w internecie”.
Jak pisać do internetu
Doktor Zarzeczny oraz dr Tomasz Piekot z Pracowni Prostej Polszczyzny na Uniwersytecie Wrocławskim zbadali strony resortów, kancelarii premiera i prezydenta oraz urzędów wojewódzkich i marszałkowskich. Jak podkreślają, żeby publikacje w sieci – bardzo często czytane z urządzeń mobilnych – były zrozumiałe, muszą być zwięzłe. Tymczasem nie dość, że przeważały liczące po kilkaset do tysiąca znaków monstra – to jeszcze dominowały w nich długie wyrazy, kolejny element komplikujący lekturę. – Trzeci parametr to indeks mglistościpodkreśla RMF24. To przeliczenie, ile lat kształcenia trzeba mieć za sobą, żeby zrozumieć dany tekst. Np. dla osoby z maturą nie jest problemem tekst stopnia 12 w indeksie.
Skuteczna komunikacja
Konkluzje? – Pisz o tym, kto robi co. "Ala ma kota", a nie "Istnieje stan posiadania kota przez Alę" – mówi Zarzeczny. – Są słowa, które budują niepotrzebny patos. Zupełnie zbędny w komunikacji z obywatelem. Mamy słowa "ten", "ta" czy "to". Nie ma żadnego powodu, by je zastępować słowem "niniejszy" czy "przedmiotowy". To nadal jest to samo. Dużo jest słów, które można zastąpić prostymi odpowiednikami. Są też słowa, które można zupełnie wyrzucić, bo one nie komunikują treści. "Uprzejmie informuję" to klasyczny przykład – kwituje Zarzeczny.