Kilkuset specjalistów w ciągu ostatnich dwóch lat – taka może być skala odpływu weterynarzy z państwowych instytucji odpowiadających za bezpieczeństwo i zdrowie zwierząt w Polsce. Trudno im się dziwić: zarobki w publicznych inspekcjach są głodowe, a kuszą prywatne kliniki weterynaryjne, gdzie wynagrodzenia są kilkakrotnie wyższa, a praca znacznie bardziej komfortowa.
List otwarty weterynarzy jest dobitnym potwierdzeniem mizerii w państwowych instytucjach, zajmujących się inspekcjami. Nadmiar obowiązków, brak chętnych do pracy, pensje poniżej 2000 złotych netto – młodzi weterynarze (a tym bardziej ci z wieloletnim doświadczeniem) zdecydowanie wolą ucieczkę do sektora prywatnego niż dalszą „orkę na ugorze”.
Jak podkreśla portal money.pl, zarobki weterynarzy na państwowych posadach to 2500-3000 złotych brutto. Ba, według szefa Krajowej Rady Lekarsko-Weterynaryjnej, są takie powiaty, gdzie schodzą do poziomu 2200 zł brutto. Tymczasem w prywatnych klinikach, gdzie przychodzą właściciele domowych zwierzątek, stawki są od trzech do pięciu razy wyższe.
W inspektorach wrze. Na 17-tysięczną rzeszę weterynarzy w Polsce, w „budżetówce” pracuje około 2000 specjalistów, ale ich liczba szybko topnieje: przykładowo, w ciągu ostatnich dwóch lat odeszło już kilkaset osób, tymczasem w 106 ostatnich naborach wybrano zaledwie 29 kandydatów. Spośród nich zapewne większość wkrótce odejdzie, bo w inspektoratach nie ma ani pieniędzy, ani widoków na awans.
Za to są wszelkie możliwości, by urobić się po same łokcie. Od kilkunastu miesięcy Polska próbuje wyjść obronną ręką z afrykańskiego pomoru świń (ASF), co wiąże się z niemalże nieustannym pogotowiem i pół miliona kontroli do wykonania w ciągu najbliższego roku (eksperci szacują, że w obecnym stanie państwowe służby wyrobią się może w cztery-pięć lat). Do tego dochodzą nagłe wyjazdy do zwierząt potrąconych przez auta lub innych sytuacji kryzysowych oraz szczególnie istotne – kontrole zwierząt hodowlanych, od których z kolei zależy stan mięsa trafiającego do handlu w Polsce i eksportowanego za granicę.
Inspektorzy narzekają, że mają status „niewolników” – nie dostali nawet wyrównania o wskaźnik inflacji. Teraz oczekują, że państwo zapewni im pensje na poziomie rynkowych, mniej więcej 6500 złotych brutto. Do tego miałyby dochodzić nagrody, odprawy emerytalne, gwarancja stałego wzrostu płac, zwiększenie liczby etatów. Jeśli nie teraz, to nigdy.