– Obecnie w Radomiu nie ma żadnego potencjału, by stamtąd latać. Pasażerowie chcą latać z Warszawy, bo warszawskie lotnisko jest bardziej komfortowe i bliżej położone. I nie ma możliwości, żeby przenieść siłą pasażerów na lotnisko, z którego oni nie będą chcieli latać – mówi Grzegorz Polaniecki, szef linii lotniczej Enter Air.
W ten sposób skomentował plany, by z radomskiego lotniska uczynić port, obsługujący ruch do i z Warszawy. Polaniecki w rozmowie z PAP twierdzi, że w jego ocenie Radom nie jest atrakcyjny dla pasażerów ze stolicy i okolic. Powodów jest kilka, ale najważniejsze to odległość od Warszawy i brak dogodnego połączenia drogowego i kolejowego.
– Chciałbym wiedzieć, jak orędownicy przeniesienia lotów czarterowych i ruchu niskokosztowego do Radomia przekonają warszawiaków, żeby jechali ponad 100 km i stamtąd latali na wakacje tylko, aby zrobić miejsce i zapewnić wygodę dla LOT i ich pasażerów przesiadkowych z Ukrainy, Białorusi, Bałkanów i innych państw na Lotnisku Chopina – powiedział Polaniecki.
Przypomnijmy – na początku stycznia Przedsiębiorstwo Państwowe "Porty Lotnicze" (PPL) podpisało list intencyjny z prezydentem Radomia w sprawie ewentualnego przejęcia lotniska w tym mieście. Szpikowski twierdzi, że ten port mógłby być uzupełnieniem Lotniska Chopina i obsługiwać tanie linie i czartery.
Czemu Radom?
Lotnisko w Radomiu jest głęboko deficytowe. Nie lata stamtąd żadna linia, nawet prywatne samoloty lądują tam bardzo rzadko. Do lotniska dopłaca samorząd - ponad 20 mln zł rocznie.
Szpikowski celowo nie mówi o Modlinie – w tym lotnisku, położonym ok. 40 km od Warszawy, tuż przy trasie na Gdańsk, PPL ma 1/4 udziałów i próbuje zablokować jego rozbudowę. Między zarządcą Okęcia a samorządem Mazowsza toczy się spór o Modlin. PPL jako jeden z czterech udziałowców portu zablokował emisję obligacji, która miała sfinansować zwiększenie terminalu i remont pasów.
Szpikowski twierdzi, że inwestowanie w ten port to de facto przekazywanie pieniędzy Ryanairowi, który ma bardzo korzystną, 10-letnią umowę z portem – przy rozbudowanej siatce rejsów za obsługę pasażera płaci tylko 6 zł. Do porównania przewoźnik, który chciałby zacząć latać na kilku trasach, za podróżnego płaciłby 40 zł.