„Nie przydzielałem i nie wziąłem nagrody” – tak szef gabinetu politycznego premiera, Marek Suski uciął pytania o premie, jakie przyznano ministrom z Kancelarii Premiera. Suskiemu przypadło 3100 złotych. – Kiedy się dowiedziałem, że pieniądze zostały przelane z automatu, poszedłem do banku i je odesłałem – stwierdził.
Premie trafiły w styczniu na konta polityków, którzy znaleźli się w gabinecie Mateusza Morawieckiego. Była to druga tura specjalnych wynagrodzeń: poza premiami wcześniej rozdano jeszcze nagrody przyznane "na odchodnym" przez Beatę Szydło.
Suski odpowiadał na pytania Piotra Witwickiego w audycji „Graffiti” wyemitowanej na antenie Polsatu. – Taka kwota wpłynęła i taką zwróciłem. Nie patrzyłem za ile to – odpowiadał na pytanie o to, czy była to kwota miesięczna. Przyznał też, że partia rządząca poniekąd sama strzela sobie w stopę: w kampanii PiS mocno krytykowała rozrzutność urzędników i ówczesnych partii rządzących.
Nagrody i premie dla urzędników
– Teraz podwyższenie pensji urzędnikom jest bardzo niepopularne w społeczeństwie – stwierdził. – To prawda, trochę jesteśmy ofiarami własnej kampanii. Ale obiecaliśmy i będziemy słowa dotrzymywać – deklarował. Zwrot otrzymanej premii zadeklarowała też sekretarz stanu w kancelarii premiera Anna Maria Anders.
Wizerunkowo premie i nagrody dla ministrów okazały się posunięciem fatalnym. – Ministrowie i wiceministrowie otrzymywali nagrody za ciężką, uczciwą pracę i te pieniądze się im po prostu należały – tak broniła się w Sejmie była szefowa rządu, Beata Szydło. Jej następca zapowiedział z kolei, że zlikwiduje wszystkie nagrody i premie, a podsekretarzy stanu „odeśle” do grupy urzędników służby cywilnej.