„Ustawa o ułatwieniach w przygotowaniu i realizacji inwestycji mieszkaniowych” miała być lekarstwem na niemrawe tempo realizacji programu Mieszkanie Plus. Autorzy posunęli się jednak zbyt daleko: swoboda, z jaką deweloperzy mogliby zabudowywać miasta, została powszechnie skrytykowana – jedni nazwali ustawę „lex developer”, inni po prostu „sabotażem”. Ustawa ma przeciwników nawet w samym rządzie.
Lex developer ma swoich oddanych zwolenników i zaprzysięgłych wrogów, nawet w gabinecie Mateusza Morawieckiego. Ci drudzy odsłonili właśnie przyłbicę. – Regulacje skutkować będą pogłebianiem dewastacji krajobrazu miasta – cytuje opinię resortu kultury, podpisaną przez wiceministra Pawła Lewandowskiego „Gazeta Wyborcza”.
– Obok zabudowy jednorodzinnej czy w centrach miast będą mogły powstawać niewspółgrające z otoczeniem obiekty, których wysokość znacznie przekroczy wysokość istniejących w sąsiedztwie budynków – argumentuje wiceszef resortu. Tymczasem istniejące już plany gospodarki przestrzennej miast dostarczają możliwości zaspokojenia wszystkich potrzeb obecnych i przyszłych mieszkańców. Na dodatek ustawa pozwala na ustępstwa od standardów polskiego budownictwa (czytaj: budowę mieszkań, w których standardy są niższe od dopuszczalnych obecnymi przepisami), podważa kompetencje władz samorządowych, a także pozwala kompletnie zlekceważyć zdanie mieszkańców już istniejących budynków.
Jakby tego było mało, ministerstwo spraw zagranicznych ostrzega, że tryby przewidywane w ustawie, są sprzeczne z przepisami unijnymi, które bardzo mocno akcentują udział mieszkańców w tworzeniu i akceptowaniu nowych planów zabudowy, a także kładą mocny nacisk na standardy związane z ochroną środowiska.
Te ostrzeżenia to tylko wierzchołek góry lodowej. „Lex developer” krytykują wszyscy: od aktywistów z Kongresu Ruchów Miejskich, przez specjalistów z Towarzystwa Urbanistów Polskich, po naukowców z Polskiej Akademii Nauk. Ci ostatni nazwali ustawę „godzącą w interes narodowy”. W telegraficznym skrócie bowiem przepisy w niej zawarte oznaczają pełną wolnoamerykankę – jeżeli deweloper uzna, iż można postawić wysokościowiec na peryferiach miasta, bez dróg dojazdowych i łatwego dostępu do infrastruktury miejskiej, to po prostu to zrobi. Zgodę wydawałby wojewoda, a nie lokalni włodarze.
Oczywiście, można zapytać, kto chciałby mieszkać w takich warunkach. Cóż, ten kogo nie stać na lepsze – w dużych miastach już dziś roi się od osiedli, gdzie trzeba maszerować kilkanaście minut do przystanku lub stać kwadrans lub dwa, żeby wydostać się na jakąś większą ulicę. Lex developer, zdaniem krytyków, tylko dorzuciłaby się do tego chaosu. Bo czemużby w peryferyjnych dzielnicach o niskiej zabudowie nie zacząć budować wysokościowców?
Wydawałoby się, że opór w samym rządzie doprowadzi do utrącenia ustawy. Nic z tego: resort inwestycji i rozwoju, który pilotuje lex developer, w odpowiedzi na pytania „Gazety Wyborczej” zapowiada jedynie kosmetyczne zmiany w ustawie. – Decyzję lokalizacyjną wyda rada gminy. Zwiekszymy udział strony społecznej w procesie wydawania zgody na lokalizację inwestycji mieszkaniowej. Rada gminy będzie mogła narzucić bardziej rygorystyczne standardy – streszczają planowane poprawki specjaliści ministerstwa. Oznacza to, że mimo miażdżącej krytyki, dzięki kilku relatywnie nieznacznym zmianom ustawa wciąż ma szanse trafić do Sejmu.