Maciej Panek to właściciel wielkiej firmy car sharingowej. To człowiek dobrze ubrany, ale nie epatujący elegancją. Sympatyczna, skupiona twarz, spokojny głos. Publiczność słucha go w ciszy. Bo historia, którą opowiada, brzmi jak gotowy scenariusz na film. Nie byłby to „Wilk z Wall Street”, bo Maciej Panek nie ma na koncie ekscesów czy oszustw. Ale smak porażki i sukcesu zna jak mało kto.
Nazwisko Macieja Panka jest w Warszawie świetnie znane. Po mieście jeździ potężna flota 300 hybrydowych toyot z napisem "Panek" na burtach. Można je wypożyczyć w formule zbliżonej do car sharingu. A to tylko kawałek jego biznesowego imperium, bo w całym kraju na wypożyczenie czeka 2000 jego aut.
Zacznijmy jednak od początku historii Macieja Panka. Urodził się w 1970 roku, skończył zawodówkę i jego przeznaczeniem miała być praca w kopalni. Ale uznał, że to nie jest zajęcie dla niego. Rodzice namawiali go na pracę w służbach mundurowych, trafił więc do szkoły wojskowej. Wspomina ją źle. Opowiada, że z jednej strony nauczyła go pewnego sposobu myślenia, ale z drugiej była pełna patologii – bo jak inaczej nazwać bezsensowne ćwiczenia, które musieli robić żołnierze, aż do utraty przytomności?
Od strażnika do giełdowego wilka
Potem koleje losu rzucały młodego Panka w różne miejsca. Zaczął od skończenia liceum, potem próbował dostać się do policji, aż wylądował w straży miejskiej. Równocześnie poszedł na studia. Najpierw politechnika, potem podyplomowe, związane z inwestowaniem. I wtedy objawił się talent Macieja Panka do pieniędzy. Zaczął inwestować na giełdzie.
Najpierw nieduże pieniądze, bo pracując na etacie w straży miejskiej nie można liczyć na kokosy. Ale szło mu świetnie – na tyle dobrze, że zaczął inwestować również pieniądze swoich znajomych.
Jak twierdzi, układ był prosty. Oni powierzali mu gotówkę, on inwestował. Jeśli coś zarobił, to zyskiem dzielili się po połowie. A jeśli stracił, to wspólnie ponosili koszty, również pół na pół. I ten układ się sprawdzał, pieniądze płynęły szerokim strumieniem. Wszyscy byli szczęśliwi, aż do pewnego słynnego momentu.
– 11 września 2001 roku pewni ludzie postanowili wlecieć samolotami w wieże World Trade Center – wspomina Panek. Ta olbrzymia tragedia stała się również przyczyną upadku jego systemu zarabiania. Giełdy zadrżały, Maciej Panek stracił wszystko. W jednej chwili stał się bankrutem, bez grosza przy duszy, na dodatek z długami. Od jakiegoś czasu nie miał pracy, bo z niej zrezygnował. Kiedy zarabia się na giełdzie poważne pieniądze, nie ma sensu tracić kilku godzin dziennie w pracy.
Pożyczka dla bezrobotnych
Panek nie poddał się i zaczął handlować sprzętem elektronicznym. Kupował lekko uszkodzone telewizory, naprawiał je i sprzedawał. Ale to zajęcie nie było zbyt dochodowe, więc przy okazji sprzedawał też meble z mieszkania. W pewnym momencie nie zostało mu nic. Puste mieszkanie, brak pracy, zero środków do życia. Panek uznał, że jest na dnie. A to doskonały moment na założenie własnego biznesu.
Za środki z pożyczki dla bezrobotnych uruchomił firmę, ale pierwsze kroki były porażką. Świetny na papierze biznesplan okazał się klapą – Panek chciał wozić ludzi do pracy w Niemczech wypożyczonym busem. Problem w tym, że nikt nie chciał z nim jeździć, rynek był już pełen. Uznał więc, że to on zacznie wypożyczać samochody innym.
Nie szło dobrze, ale zaparł się – jak dziś wspomina, przełomem był pomysł zostawiania auta z reklamami obok centrum handlowego. Nazwa wpadała w oko i zaczęły się pierwsze telefony. I kolejne problemy.
Klienci często rozbijali auta Panka. A kiedy cała flota składa się z dwóch pojazdów, to kilka tygodni naprawiania jednego oznacza spadek przychodów o połowę. Jakoś przetrwał ten okres i stopniowo dokupował kolejne samochody, marząc o tym, by mieć ogólnopolską wypożyczalnię aut.
Kradzieże samochodów
Budował ją uparcie, choć problemów nie ubywało. Okazało się, że przemytnicy uwielbiają wypożyczać jego auta, by przewozić przez granicę z Niemcami różne towary. Głównie papierosy. Doszło do tego, że Panek był częstym gościem na przejściach granicznych, skąd odbierał swoje samochody, zatrzymane przez celników.
Miał też sporo do czynienia z policjantami, bo okazało się, że wypożyczony samochód bardzo łatwo jest ukraść – w zasadzie wystarczy dorobić kluczyk i kilka dni lub tygodni później można do niego wsiąść i odjechać w siną dal. Maciej Panek opowiada, że niektórych złodziei udało mu się zatrzymać niemal samodzielnie. Ale byli i tacy policjanci, którzy zaczęli podejrzewać, iż Panek sam sobie kradnie auta.
Kolejnym problemem okazało się załamanie kursu franka kilka lat temu. W ciągu kilku dni raty leasingowe na auta wzrosły o połowę, niemal rozkładając biznes Panka na łopatki. Wynegocjował jednak zmianę warunków i wypożyczalnia przetrwała.
Aż w końcu przyszedł moment, w którym Panek stracił cel w życiu. Marzył o ogólnopolskiej wypożyczalni i ją miał. Flota 2000 aut pokryła praktycznie całą Polskę. Panek mówi całkowicie serio o tym, że musiał przemyśleć dalsze kroki. Spodobała mu się idea car sharingu, postanowił więc założyć wypożyczalnię „dla każdego”, na minuty. Działa i rozwija się.
Maciej Panek zatrudnia dziś ponad 230 osób, jego firma rośnie. Rocznie obsługuje ok. 40 000 klientów, od biznesowych po prywatnych. Co ciekawe, Maciej Panek nie ma dziś własnego samochodu. Kiedy musi gdzieś jechać, bierze któryś z firmowych.