RODO utrudnia korzystanie z przychodni czy hoteli. To termin, który w wyszukiwarkach zdobył większą popularność niż „seks”, a to niemały wyczyn. Przedsiębiorcy są przerażeni, bo media od miesięcy straszą ich milionowymi karami za niedopełnienie obowiązków. Wdrażają unijną regulacje z bardzo dużą skrupulatnością. Zdaniem wielu klientów – zbyt dużą. Po Polsce niesie się odgłos pukania w głowę – czy firmy nad Wisłą wpadły w psychozę?
Unijne rozporządzenie o ochronie danych osobowych (RODO) miało w zamyśle pomóc mieszkańcom Europy odzyskać kontrolę nad tym, jakie dane na swój temat przekazują prywatnym podmiotom. Choć wydawałoby się, że afery takie jak ta związana z wyciekiem informacji o użytkownikach z Facebooka, uczulają ludzi na kwestię ochrony danych osobowych, pierwsze dni jego obowiązywania wywołują masowe niezadowolenie.
"Te działania nie były konieczne"
Dzieje się tak ponieważ firmy działające w Polsce bardzo skrupulatnie podeszły do tematu wdrożenia nowego rozporządzenia. Nic dziwnego, media od miesięcy donosiły, że kary za naruszenie poszczególnych artykułów wynoszą od 10 do 20 milionów euro i od 2 do 4 proc. wartości rocznego obrotu przedsiębiorstwa. Przedsiębiorcy ruszyli więc do wprowadzania zmian i wydaje się, że wylali dziecko z kąpielą.
– Wokół RODO wybuchła w ostatnim czasie panika, choć tylko część przedsiębiorców orientuje się, o co w ogóle chodzi z nowym rozporządzeniem. Całą resztę motywuje perspektywa kary za brak wdrożenia. Jeszcze 15 maja odbierałam telefony z pytaniem, czy damy radę wdrożyć RODO przez 25 maja – tłumaczy nam Julia Kamińska-Kasjaniuk, radca prawny z kancelarii JDS Consulting.
Ekspertka tłumaczy, że nerwowe ruchy firm w ostatnich dniach są w pewnej mierze uzasadnione. – Obowiązek udzielania informacji wydłuża komunikat kierowany do klienta, ale trzeba go zrealizować – podkreśla.
Zaczęło się więc od fali maili informujących, że firmy przetwarzają nasze dane osobowe. Niektóre z nich wymagały od internautów zgody na dalsze przetrzymywanie danych w bazie. - W innym wypadku będziemy zmuszeni zaprzestać wysyłania korespondencji - groziły. Każdy z nas dostał takich informacji co najmniej kilkanaście, jeżeli nie kilkadziesiąt.
Kamińska-Kasjaniuk zauważa, że wynika to z tego, że część przedsiębiorstw zaczęło stosować przepisy w maksymalnym zakresie, by nie narazić się na odpowiedzialność. – Te działania w wielu wypadkach nie były konieczne. Przepisy mówią, że zgoda na przetwarzanie danych osobowych musi być zaktualizowana tylko wtedy, gdy wcześniej została pozyskana na innych warunkach, niż to jest określone w RODO – opowiada. Wydawało się jednak, że szturmujące naszą skrzynkę maile, to najgorsze co może przytrafić się przeciętnemu Kowalskiemu w związku z wprowadzeniem rozporządzenia. Ale nie, to był dopiero początek.
– Dzisiaj meldowałem się w hotelu. Żeby ta operacja doszła do skutku, musiałem zakreślić "X" kratek, potwierdzając, że rzeczywiście pozwalam na zameldowanie się w hotelu. Usłyszałem, że to w związku z RODO – przytacza w rozmowie z INN:Poland jedną z takich nietypowych historii Cezary Kaźmierczak, prezes ZPP.
By znaleźć kolejne, nie trzeba jednak daleko szukać. – Usłyszałem w przychodni, że nie mogą potwierdzić mojej wizyty w ubezpieczalni, bo jeżeli wymówią na głos moje nazwisko przez telefon, to usłyszą je inni pacjenci – usłyszałem niedawno od znajomego.
Czy to nie przesada? Julia Kamińska-Kasjaniuk unika jednoznacznej odpowiedzi, wskazując, że cały problem z RODO polega na tym, że prawo jest w tej materii bardzo skomplikowane. – Nie da się na te pytania odpowiedzieć sensownie, a zarazem zgodnie z prawem w jednym zdaniu czy nawet w krótkiej wypowiedzi – zauważa.
Stracone sanatorium
Od absurdalnych historii zaroiło się również w internecie. I tutaj wyłowić można prawdziwe perełki. Teresa Bochwic, członkini Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji skarżyła się np. na utratę terminu wizyty w sanatorium. – Powinni jednak kasować czy gdzieś upychać stare dane. Przepadło mi sanatorium po dwóch latach czekania bo system trzy razy przywrócił mój stary adres, mimo zmian, i wysyłał wezwania na stary adres. To jest konkret i poważna strata – napisała na Twitterze.
Maciej Kacymirow, prawnik i doradca podatkowy z GreenberTraurig, zwrócił natomiast uwagę na niespodziewane utrudnienia w obsłudze klienta. Okazało się, że prawnik został zmuszony do posługiwania się numerem klienta, zamiast, jak do tej pory, imieniem i nazwiskiem. Wszystko oczywiście w trosce o zgodność z wymogami RODO.
Natalia Grębowicz-Kamińska, autorka bloga podróżniczego miss-gaijin.pl miała za to problemy z dodzwonieniem się do swojego dostawcy prądu. Przez niemal 10 minut wysłuchiwała bowiem automatycznego komunikatu o zmianach wywołanych wejściem RODO w życie.
Przeglądając wpisy internautów można również natrafić m.in. na historię o zdejmowaniu tablicy ze zdjęciami ze szkolnego korytarza (nie było zgody fotografowanych). RODO dotknęło również europejskich czytelników „LA Times” i „Chicago Tribune”. Od piątku serwisy tych tytułów są dla mieszkańców Starego Kontynentu niedostępne, choć wydawcy obiecują, że sytuacja jest przejściowa.
– Jadę właśnie na Białoruś, gdzie RODO nie ma. Tam wszystkie amerykańskie portale chodzą bez problemu – ironizuje Kaźmierczak.
Prezes ZPP dodaje jednak po chwili, że trudno mieć do polskich przedsiębiorców pretensje. - Obawiają się bezwzględnego, represyjnego państwa. Boją się bezwzględnych szaleńców – dorzuca.
On sam nie widzi korzyści, z wprowadzenia RODO. – UE sama z siebie niszczy konkurencyjność firm wobec rywali z Azji czy Ameryki. W imię czego? Podpisywania oświadczeń o tym, że mamy dostęp do danych wrażliwych klientów? Przecież wszyscy to wiedzą. To jak udowadnianie, że czarne jest czarne, a białe jest białe – dowodzi.
Julia Kamińska-Kasjaniuk jest jednak przekonana, że po początkowym zamieszaniu, kurz bitewny opadnie, a sytuacja związana z przetwarzaniem danych osobowych ulegnie unormowaniu.
- Na początku przedsiębiorcy będą się przyglądać, jak Urząd Ochrony Danych Osobowych interpretuje ich działania, czy nakłada kary i w jakiej wysokości. Stan wzmożenia może się utrzymać przez najbliższe 3-4 lata - prognozuje ekspertka.
Koniec z telefonami od telemarketerów?
Z wdrożeniem RODO miała wiązać się jednak jedna, konkretna korzyść – koniec z męczącymi telefonami od telemarketerów, reprezentujących firmy, o których słyszymy pierwszy raz w życiu. Jak wyszło? Początki wskazują, że rozporządzenie najbardziej do serca wzięły jednak podmioty, które do tej pory miały najmniej na sumieniu. A co z tymi, przed którymi RODO miało nas chronić? Patrz poniżej.