Jeżeli cały incydent miał pozwolić blogerowi na podkreślenie credo swojej działalności i przychylność czytelników – to Tomasz Miler poniósł tu sporą klęskę. W ciągu kolejnej doby z okładem jego wpis obrósł ponad trzema setkami komentarzy, w olbrzymiej większości składającymi się z krytycznych uwag, czasem okraszonych epitetami. – Był problem poczekać? A jakby chciała siku, to po każdej kropli ma przerywać, bo Janusz Zakupów przyszedł po chleb i loda? Master Level to jest klienta, a nie obsługi klienta – ironizował
jeden z czytelników.
Po pewnym czasie Miler postanowił uderzyć się w piersi. – Być może przez niepotrzebnie drwiący ton, post został odczytany niezgodnie z moimi intencjami – pisał wkrótce później. Podkreślił, że nikomu nie odmawia przerw w pracy, nie próbuje się wywyższać, „budować klasowości” czy „przejawiać rozdmuchane ego”. A jednak sklepowa odwracała głowę, zamiast powiedzieć: mam przerwę, kończę za pięć minut. – Pozostałe elementy burzy, która się wytworzyła, w postaci przekleństw, wkładania mi w usta pogardliwych słów i poglądów na temat ekspedientki z tego sklepu i pracowników ogólnie, obelgi, życzenie mi uszczerbku na zdrowiu itp., to niestety piwo, które trzeba wypić, kiedy używa się internetu w sposób nieprzemyślany (...) – kwitował.