Okęcie dochodzi do granic przepustowości więc Polskie Porty Lotnicze zastanawiają się nad alternatywą. Stanęło na Radomiu, co budzi duże kontrowersje wśród pasażerów. – Po co mamy jechać 100 km od Warszawy, skoro lotnisko w Modlinie mamy pod nosem? – pytają. W rozmowie z Super Expressem do tych zarzutów odniósł się prezes PPL, Mariusz Szpikowski.
Jeszcze kilka miesięcy temu mogłoby się wydawać, że lotnisko w Radomiu powoli dogorywa. Z aeroportu wycofała się jedyna linia lotnicza i obecnie jedynymi osobami, które tam przyjeżdżają są… jego pracownicy.
Niedawno lotnisko zostało jednak przejęte przez Przedsiębiorstwo Państwowe "Porty Lotnicze", które ma zamiar włożyć w niego setki milionów i przywrócić do życia. Radom miałby się stać lotniskiem zapasowy dla Okęcia, które się powoli korkuje, a jego rozbudowa jest w zasadzie niemożliwa.
Decyzja wzbudza duże emocje. Pasażerowie przyzwyczaili się już do korzystania z podwarszawskiego Modlina. Dlaczego więc PPL upiera się przy odległym o ponad 100 km od stolicy Radomiu?
– Modlin leży w dolinie dwóch rzek, blisko obszarów chronionych – Natura 2000 i Puszcza Kampinoska. Nawet uzyskanie obecnie decyzji środowiskowej odbywało się przy dużych protestach ekologów i sprawa dotarła aż do Sądu Najwyższego – opowiada w rozmowie z „Super Expressem”.
Szpikowski tłumaczy, że obecna decyzja środowiskowa pozwala na wykonanie 66 operacji na dobę, by przejąć ruch z Okęcia potrzeba 178. Zdaniem Szpikowskiego, zwiększenie tego limitu zajmie co najmniej 3 do 5 lat.
Inna sprawa, że według prezesa PPL kolejne lata zajmie rozbudowa portu, bo drogę startową trzeba budować od początku. – Dziś Modlin działa na granicy swoich możliwości technicznych. Powstało przypadkowo i nie jest przystosowane do obsługi takiej ilości lotów – dorzuca.
Jego zdaniem inaczej jest z Radomiem, gdzie drogę startową wystarczy wyremontować. A to ma zająć dwa razy mniej czasu i kosztować 400 mln zamiast miliarda złotych (bo na tyle Szpikowski wyliczył potrzebne inwestycje w Modlinie).