Mit o wielkich dochodach polskiego budżetu pęka jak mydlana bańka. Okazuje się, że w ciągu jednego miesiąca z teoretycznej nadwyżki wskoczyliśmy w wielką budżetową dziurę. Mamy oczekiwać podwyżek cen, a pieniędzy nie ma. Większych pensji nie dostaną lekarze, pielęgniarki, we wrześniu do strajku szykują się nauczyciele, wojsko ciągle jeździ pojazdami z lat 60. ubiegłego wieku, a służby meteo ledwo zipią. Co się dzieje?
Jeszcze niedawno prawicowe media piały z zachwytu nad kondycją polskiego budżetu. Takiej sytuacji nie mieliśmy od lat – w połowie roku w kasie państwa zostało ok. 9,5 mld złotych. Myliłby się jednak ten, kto myślałby, że te pieniądze zostaną na zawsze. Mówienie o nadwyżce w połowie roku to bzdura.
Ekonomiści używali raczej zwrotu "niewykonanie budżetu". I słusznie, bo Ministerstwo Finansów przyznało, że z planowanych dochodów budżetu udało się osiągnąć nieco ponad 51 proc. (łącznie 182 mld zł). Ale po stronie wydatków zanotowano jedynie 43,4 proc. – czyli 172,5 mld zł. Różnica wyniosła 9,5 mld zł.
Nadwyżka budżetu nie istnieje
Okazało się to jednak praktyką podobną do przesuwania płacenia rachunków. Zapłacimy za miesiąc, przecież prądu nam nie odetną. No i nie odcięli, ale rachunki i tak trzeba płacić. Nagle okazało się, że nadwyżka budżetu nie istnieje a w lipcu rząd wydał o 10 mld więcej, niż zarobił. Było prawie 10 mld na plusie, jest 10 mld na minusie.
– Nadwyżka po pierwszej połowie roku była wynikiem nie tylko strony dochodowej, ale też przesuwania wydatków, m.in. jeśli chodzi o programy współfinansowane ze środków europejskich. Deficyt w tej części roku był zaplanowany. W kolejnych miesiącach będzie się on pogłębiał, a w ustawie budżetowej zapisane mamy 41,5 mld zł – mówił Leszek Skiba, wiceminister finansów.
Dodał, że – jeśli chodzi o deficyt – to wszystko jest możliwe, ale jego niewykonanie nie sięgnie 20 mld złotych, jak niektórzy oczekują. Takie głosy pojawiały się jeszcze tuż przed ogłoszeniem, że z nadwyżki wpadliśmy w deficyt. I nie tylko Skiba, ale i inni przedstawiciele Ministerstwa Finansów podkreślają, że w ustawie budżetowej zapisano 41,5 mld możliwego deficytu. Jeśli oszczędność będzie, to na pewno niezbyt znacząca.
W zeszłym roku w ustawie budżetowej zapisano aż 59 mld zł deficytu. Ówczesny minister finansów Mateusz Morawiecki stosował różne sztuczki, by w oczach obywateli wypaść jak najlepiej. Po 11 miesiącach 2017 roku w budżecie było ledwie 2,4 miliarda deficytu. Finalnie ta suma wzrosła do 25,4 mld zł. W miesiąc.
Jednak rok temu po lipcu w budżecie było 2,35 mld niewydanych pieniędzy, a nie dziesięciomiliardowa dziura – jak obecnie. Widać wyraźnie, że rząd bardzo nie lubi wydawania pieniędzy na podległe mu instytucje.
Jednocześnie do mediów wydostają się niepokojące informacje o tym, że kolejnym instytucjom brakuje pieniędzy. Dziwna sytuacja jest w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Nie ma pieniędzy na nagrody, dodatki i zapomogi dla policjantów. Analitycy są zdziwieni, że policji już w połowie roku zabrakło kasy.
Co prawda rzecznik Komendy Głównej tłumaczy, że to tylko zabieg księgowy, ale jest to tłumaczenie mętne. Do tej pory policjanci zawsze narzekali na zarobki, ale dodatki za pranie munduru czy zapomogi i nagrody dostawali. Poza tym stosowanie sztuczek w policyjnej księgowości brzmi co najmniej podejrzanie. Wygląda jednak na to, że jest to u nas codziennością – tak jak zrobienie dodatkowych 23 miliardów deficytu w grudniu 2017 roku.
Nagle okazało się, że bez pieniędzy jest też Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Bo do tej pory dostawał środki bezpośrednio z budżetu, teraz zaś od spółki Wody Polskie, która miała zarabiać, a nie zarabia. Żeby dofinansować IMGW z budżetu, konieczna jest kolejna nowelizacja kolejnej ustawy.
Lekarze rezydenci twierdzą, że nie dostali obiecanej przez Ministra Zdrowia podwyżki, o swoje walczą też ratownicy medyczni, spychani na margines służby zdrowia. Nie wiadomo, co będzie we wrześniu, gdy do pracy wrócą nauczyciele. Od dawna zapowiadają protest lub strajk.
W generalnym ujęciu sytuacja budżetu nie jest zła, chociaż odbywa się to po części kosztem tych, którzy narzekają na marne zarobki.
Na czym korzysta budżet?
– Budżet korzysta na dobrej koniunkturze, a przesunięcia w jego wykonaniu zawsze się zdarzają. Trzeba jednak zwrócić uwagę na to, że jednym ze źródeł relatywnie dobrej kondycji budżetu, mimo wprowadzenia 500 plus, jest mocne trzymanie płac pod kontrolą – mówi w rozmowie z INN:Poland Aleksander Łaszek, ekspert Fundacji Obywatelskiego Rozwoju.
– Z jednej strony mieliśmy szybki wzrost płac w sektorze prywatnym i związany z tym wzrost wpływów podatkowych, a z drugiej wolniejszy wzrost wynagrodzeń w sektorze publicznym i związanych z tym wydatków państwa. Już w zeszłym roku płace w sektorze publicznym w relacji do PKB osiągnęły historyczne minimum – dodaje Łaszek.
Nic więc dziwnego, że lekarze, policjanci czy nauczyciele coraz mocniej domagają się większych płac. Tym bardziej, że rosną nie tylko płace, ale i podatki.
– Jeśli spojrzymy na ostatnie dwa lata, to z jednej strony mamy rosnące wydatki budżetu, bo obciążają go choćby wprowadzenie 500 plus i obniżenie wieku emerytalnego. Ale z drugiej jest dobra koniunktura, uszczelnienie VAT, ale też nowe podatki. Największy jest podatek bankowy, ale chodzi też o zamrożenie stawek PIT, przez które z roku na rok płacimy wyższe podatki oraz szereg mniejszych, nowych danin – mówi Aleksander Łaszek.
– Dobra koniunktura w światowej gospodarce nie tylko nakręca wzrost gospodarczy i wpływy podatkowe, ale też pozwala na tanie zadłużanie, co oznacza dla budżetu niskie koszty obsługi długu. Deficyt więc spada, ale trzeba pamiętać, że inne kraje dobrą koniunkturę wykorzystują do jego jeszcze mocniejszego ograniczenia – w 2017 roku 12 spośród 28 państw UE zamiast deficytu miało nadwyżki – dodaje.
Pytany o to, czy budżetówce nie kończy się cierpliwość, odpowiada, że myślał, iż skończy się ona wcześniej.