Przechodząc obok placu budowy, często można zauważyć żurawia, potocznie zwanego "dźwigiem". Może nawet nie przyjść nam do głowy, że tam na górze ktoś przecież siedzi i pieczołowicie kieruje całą konstrukcją. Zamknięty w ciasnej, przeszklonej klatce na kilkudziesięciu metrach wysokości, często w horrendalnych warunkach i bardzo wysokiej temperaturze. Trudności wynagradzają jednak zapierające dech widoki. Tak właśnie pracuje Agata Popek, pierwsza od lat kobieta-operator żurawia wieżowego w Warszawie i Wiceprzewodnicząca ZZ Wspólnota Pracy.
Już 2,5 roku jest pani operatorem żurawia wieżowego. Jak to się zaczęło?
Zaczęło się przypadkowo. Kolega, który był operatorem żurawia, spontanicznie zaproponował mi, bym ja też została. Z początku uśmiechnęłam się i powiedziałam, że to przecież nie jest zawód dla kobiety, nie ma kobiet operatorów. A on na to, że zawsze mogę przecież być tą pierwszą.
I rzeczywiście była pani pierwsza?
W Warszawie tak. Wiem, że przede mną była jeszcze jakaś pani w Łodzi i jedna w Gdańsku. Kilkadziesiąt lat temu polskie kobiety pracowały jako operatorzy żurawi, ale to wygasło i od tamtego czasu jesteśmy pierwsze.
Czyli rozmawiam z pionierką!
Tak [śmiech]. Dlatego też to było dla mnie ogromne wyzwanie i duża motywacja. Jak dowiedziałam się, że w Warszawie pań na żurawiach nie ma, pomyślałam sobie: „Fajnie, będę pierwsza!”
Jak złapała pani „żurawiowego” bakcyla?
Kolega operator powiedział: „Przyjdź do mnie do pracy, wejdź, zobacz - jak ci się spodoba, to zrobisz kurs”. Dokładnie tak zrobiłam i faktycznie - weszłam na żurawia, zobaczyłam widoki, zobaczyłam, jak jest fajnie, zapisałam się na kurs, który ukończyłam. Od tamtej pory jestem operatorem.
Jak się pani czuła, kiedy pierwszy raz weszła na górę?
Dziwnie. Zawieszona tak wysoko, na małej powierzchni, tak mocno przeszklonej. Trochę się obawiałam - a co by się stało, gdyby ta kabina się nagle zerwała? Takiej możliwości akurat nie ma, choć zdarzają się wypadki, np. że żurawie się przewracają.
Wrażenie niesamowitości na górze zostało czy stało się codziennością?
To już jest dla mnie praca i przyzwyczaiłam się do tej „klatki”, ale pierwsze razy, jak się wchodzi to naprawdę robią wrażenie. Tym bardziej, jak zaczyna się nisko i wchodzi się coraz wyżej. A widoki - niesamowite. Zachody i wschody słońca na horyzoncie to po prostu bajka, aż przyjemnie się pracuje. Co więcej, pogoda jest zmienna i inaczej się doświadcza warunków atmosferycznych na takich wysokościach. To są niesamowite przeżycia.
Na ilu metrach pani pracuje?
W tej chwili pracuję na niecałych 40 metrach, natomiast najwyższy żuraw, na jakim pracowałam, miał 76 metrów.
Nie ma pani lęku wysokości?
W tej pracy nie można mieć lęku wysokości.
Jak wygląda praca na żurawiu?
To jest po prostu przeszkolona kabina, przez którą patrzę na dół i widzę, co mam zabrać, co mam podpięte do haków.
I tak z 76 metrów widzi pani, co ma zabrać z dołu?
Tak. [śmiech] To się tylko tak wydaje, ale z góry na placu budowy naprawdę wszystko widać. Jeżeli nawet coś jest zabierane zza budynku, to wtedy na dole jest hakowy, który przez radio mnie instruuje. Ja jestem jego rękoma, a on jest moimi oczami i musimy sobie ufać, żeby nie spowodować jakiegoś wypadku.
Trzeba mieć dobry wzrok, żeby wypatrzeć z dołu różne rzeczy?
Wzrok powinien być dobry, jednak wada wzroku w niczym nie przeszkadza, jeżeli nosi się okulary i dba o oczy.
Do której pani pracuje?
Zazwyczaj od 7 do 17, ale zdarza się i dłużej, nawet do 20.
Jak raz już pani wejdzie, to siedzi tam przez tyle godzin?
Staram się schodzić przynajmniej podczas jednej przerwy w ciągu pracy, jednak rzadko się zdarza, żeby operatorzy schodzili z żurawia.
To co się dzieje, kiedy chce się iść do toalety?
Potrzeby fizjologiczne staramy się załatwiać na przerwie, jednak panowie radzą sobie i załatwiają swoje potrzeby do butelek. Kobiety również sobie radzą - są specjalne lejki. Ewentualnie z niewysokich żurawi się schodzi.
W końcu jak się zejdzie, to trzeba z powrotem się wspiąć, a to chyba nie jest bułka z masłem.
Tak, trzeba wysoko wchodzić po drabinkach. W Polsce niestety nie ma wind, tak jak w niektórych krajach skandynawskich, w których są one już wymagane.
Jak sobie pani radzi z wchodzeniem?
Jest trochę ciężko - wiadomo, to wysiłek fizyczny - ale po tych dwóch latach już przywykłam. Na początku miałam zakwasy na rękach, plecach, klatce piersiowej - przy wspinaniu cała góra pracuje. Jednak organizm dość szybko się przyzwyczaja i już po paru dniach mi przeszło.
Nie boi się pani, że przy wchodzeniu omsknie się noga?
Noga parę razy już mi się omsknęła, ale od czego są jeszcze ręce i druga noga. [śmiech] Poza tym jak się wchodzi, to człowiek raczej patrzy w górę, a kiedy schodzi - przed siebie, więc nie ma żadnego strachu.
Wspomniała pani, że żurawie się przewracają.
Tak, głównie z powodu braku serwisu, niesprawności żurawia, starości.
Co się dzieje wtedy z operatorem?
Niestety operator ma nikłe szanse na przeżycie - jest to jednak upadek z kilkudziesięciu metrów. Ostatni taki głośny przypadek z przewracającym się żurawiem zdarzył się w zeszłym roku w Łodzi, gdzie zginął 23-letni chłopak. To była jego pierwsza budowa.
Czy na taki wypadek można się jakoś przygotować, przeszkolić?
Nie, z tego się nie da przeszkolić. Nie ma kursu z ewakuacji żurawia. Operator musi pogodzić się z ryzykiem, ale ryzyko jest w każdej pracy - wszystko może się wydarzyć, nawet w drodze do biura można spotkać jakiegoś wariata, wpaść pod metro. Niemniej to jest praca podwyższonego ryzyka.
A co się pani najbardziej podoba w pracy jako operator żurawia?
Sam fakt, że codziennie powstaje coś nowego - budynki mieszkalne, biurowce, miejsca pracy. To, że budujemy komuś wymarzony dach nad głową daje mi poczucie misji. Kiedy jadę przez miasto i widzę, że w jakimś miejscu już ktoś mieszka, a ja jeszcze pół roku temu siedziałam na żurawiu i budowałam ten dom, to czuję, że widać realne efekty mojej pracy.
W takim razie co określiłaby pani jako największe wyzwanie w pracy operatora?
Warunki pracy: stare żurawie, stare kabiny, często popsute fotele, ale również brak rozporządzeń bhp. I sam fakt wejścia po drabince jest minusem - gdyby były windy, praca byłaby o wiele przyjemniejsza.
Jak wygląda praca na polskiej budowie?
Są trochę ciężkie warunki. U nas w Polsce niestety nie ma rozporządzenia BHP odnośnie operatora żurawia wieżowego, nie ma ustalonych godzin pracy, nie ma ustalonej siły wiatru, do której operator może pracować, ani ustalonych temperatur. A kierownictwo na budowie z tego korzysta i operator musi pracować.
Siły wiatru? Temperatury?
Powyżej 15 metra wiatr jest dosyć silny i przeszkadza w pracy, szarpiąc wysięgnikiem. Gdy wieje zbyt mocno można spowodować wypadek na dole. To jest bardzo niebezpieczne. Wtedy zazwyczaj powinno się wstrzymywać pracę.
Jeśli chodzi o temperatury, to lato w tym roku było bardzo gorące. W żurawiach zazwyczaj nie ma klimatyzatorów - bywają wiatraki, ale sporadycznie. Wtedy temperatura może dojść nawet powyżej 50 stopni. U mnie w kabinie któregoś razu były 42 stopnie, a miałam wtedy włączone dwa wiatraki.
Da się pracować w takich warunkach?
Zazwyczaj jak termometr przekroczy 36 stopni, to schodzę na dół i mówię, że temperatura jest zbyt wysoka, żeby pracować. Moje kierownictwo nie robi z tego problemów, ale kolega na innej budowie, za coś takiego został zwolniony. Tymczasem dalsza praca w takich temperaturach jest bardzo niebezpieczna, bo dochodzi do osłabienia organizmu. W tym roku było bodajże 6 zasłabnięć operatorów żurawi na górze, z czego 4 zdejmowały służby ratownicze.
Pensja dla operatorów wynagradza trudności?
Stawki są bardzo różne. To zależy od rodzaju zatrudnienia - czy jest to umowa o pracę, czy kontrakt. Pensja jest też zależna od tego, jak wysoki jest żuraw, jaka budowa. Średnio operator zarobi w granicach 4-5 tys. na rękę.
Jakie cechy liczą się w pracy jako operator żurawia?
Przede wszystkim cierpliwość i komunikatywność. Cierpliwość, bo kierownictwo zawsze pogania, popędza, żeby robić coś szybciej, a ja wiem, że żuraw szybciej nie pojedzie. To powoduje nerwowe sytuacje, więc operator musi być na tyle cierpliwy, żeby to ogarnąć, wyciszyć, uspokoić. Pewnych rzeczy nie da się zrobić szybciej, niż pracuje żuraw. Kiedy na dodatek operator zacznie się denerwować czy złościć, to łatwiej o wypadek.
Komunikatywność - ze względu na pracę z ludźmi na dole. To praca na radiu, trzeba się sprawnie komunikować. Jeżeli jest przyjemniejsza atmosfera w pracy między operatorem a panami na budowie, to praca jest o wiele lepsza, niż kiedy tylko ograniczamy się do komend.
Jak pani ocenia swoje relacje z kolegami z pracy?
Bardzo dobrze, ponoć jestem lubiana [śmiech]. Choć zdarzyła się też nieprzyjemna sytuacja. Trafiła nam się ekipa, która nie tolerowała, że kobiety rządzą - oprócz mnie, były jeszcze panie w kierownictwie. Tamci panowie nieładnie się do nas zwracali, byli bardzo wulgarni i nie chcieli słuchać ani moich poleceń, ani pań kierowniczek. Myślę, że zakorzenił się w nich taki szowinistyczny typ i stąd tak ostra reakcja na widok kobiety na budowie. Decyzją kierownictwa zmieniono ekipę.
Bo kobieta na budowie to nie jest częsty widok.
Z jednej strony tak, ale to się zmienia. Jest coraz więcej kobiet inżynierów. Co więcej, w latach 80-tych operator żurawia to był również zawód dla kobiet. Wygasło to z początkiem lat 90-tych, ale po około 20-25 latach kobiety znów zaczęły pracować w zawodzie i jest nas coraz więcej.
A często zdarzają się takie nieprzyjemne sytuacje na budowie?
W ciągu mojego 2,5 letniego stażu, mi zdarzyło się tylko raz. Zazwyczaj dogaduję się z kierownictwem i z chłopakami na dole. A nawet widzę, że powiedzenie: „kobieta łagodzi obyczaje” faktycznie ma odzwierciedlenie na budowie!
Mniej przy pani przeklinają?
Przede wszystkim. [śmiech] Zdarzało mi się parę razy, że kierownik mnie zaczepił i wspomniał, że przy mnie panowie nie przeklinają. I jest fajniejsza atmosfera - panowie sobie żartują, ja sobie żartuję.
Komu polecałaby pani taką pracę?
Każdemu! Kto czuje się na siłach, nie ma lęku wysokości i chciałby zobaczyć świat z wysoka - świetne uczucie.