Co łączy Wizz Air i Ryanair? Tanie bilety, nieprawdopodobnie małe odległości między siedzeniami w samolotach i szczątkowa (w porównaniu z tradycyjnymi liniami) obsługa klienta. Co je dzieli? Z pewnością, coś czego przeciętny pasażer na co dzień nie zauważy – chodzi o podejście do zatrudniania pracowników. I właśnie ten aspekt sprawia, że choć Irlandczycy wciąż dominują na niebie, to ich przewaga topnieje w oczach.
Dwa przeciwieństwa
Właściciele obu linii to niemal przeciwieństwa. Szef Ryanaira Michael O'Leary szaleje na konferencjach prasowych, rzuca chwytliwe bon moty, obraża pracowników i prowokuje pasażerów (słyszeliście o pomyśle wprowadzenia miejsc stojących?).
Na jego tle CEO węgierskiej linii to oaza spokoju. József Váradi w wywiadach jest do bólu merytoryczny, nie unosi się nawet, gdy dziennikarze pytają go o możliwą konieczność wyprowadzki z warszawskiego Okęcia. Przez dłuższy czas wydawało się, że triumfy święcić będzie nieco bezczelna i agresywna polityka jego konkurenta. Dla linii lotniczych nadchodzą jednak niespokojne czasy, a O'Leary zdaje się ostatnio tracić grunt pod stopami.
Podejście do pracowników
Obu liniom daleko jest rzecz jasna do świętości. Konsekwentnie tnąc ceny spychają nieraz warunki w jakich podróżują pasażerowie na dalszy plan. Przewoźnicy dostali za to zresztą niedawno po kieszeni. Nieprawomocne decyzje węgierskiego regulatora mówią o 25 mln forintów kary dla Wizz Aira za brak informowania klientów o ich prawach i 100 mln dla Ryanaira za… zostawienie części bagaży na lotnisku.
Jedna rzecz je jednak odróżnia. To polityka kadrowa, która na rynku lotniczym powoli staje się kluczowym elementem. Teraz przekonuje się o tym Ryanair, któremu część załogi uciekła do konkurencji, a część zastrajkowała.
– Świat się zmienia, ale O'Leary nie – śmieje się Adrian Furgalski, członek Zarządu Zespołu Doradców Gospodarczych TOR. – Myślę, że jego skandalizujący model kierowania firmą przestaje się sprawdzać – dodaje jednak po chwili już na poważnie w rozmowie z INNPoland.pl.
Ryanair obniża prognozy
Michael O'Leary obniżył niedawno prognozę zysku rocznego z 1,25-1,35 do 1,1-1,2 mld euro. Wydaje się jednak, że to i tak optymistyczne prognozy. Jeszcze w lipcu „The Independent” pisał bowiem o 100 tys. klientów uprawnionych do odebrania odszkodowań za odwołane loty. Licząc tylko po najmniejszych dopuszczalnych przez prawo stawkach (czyli 250 euro), to już daje nam 250 mln euro. A potem przyszła przecież kolejna fala strajków, koszty działalności podbijają też m.in. rosnące ceny paliwa lotniczego.
W tym samym czasie Wizz Air postawił na stabilność. W rozmowie z „Gazetą Wyborczą” prezes Jozsef Varadi tłumaczył, że traktuje pracowników jak „długoterminowy zasób strategiczny”. Z tego względu węgierski przewoźnik zatrudnia u siebie młodych ludzi bez dużego doświadczenia, oferuje im umowę o pracę i inwestuje w szkolenia.
Ale teraz pora na najważniejszą część – jeżeli zdecydujesz się na odejście, nie masz możliwości powrotu. – Pracownicy mogą nagle zdecydować, by odejść z firmy, iść do innej, gdzie zarobią więcej, a po kilku latach wrócić, jak im się znudzi. Dla nich jest super. A dla nas? – opowiadał Varadi w „GW”.
Węgierski menedżer mówi, że koszty pracy w jego firmie są „stosunkowo niskie” i wynoszą około 8 proc., podczas gdy u konkurencji jest to w granicach 20 proc. Ryanair radzi sobie pod tym względem jeszcze lepiej. - Koszty w przeliczeniu na pasażera ma dwukrotnie niższe niż Wizz Air – mówi Furgalski.
To dlatego, że O'Leary stosuje dokładnie odwrotną strategię. Zapytany o personel rzucił w swoim stylu: " To nasz największy koszt. Leniwych durniów należałoby wywalić". Szef Ryanaira opowiada, że strajki pilotów to tylko przejściowe problemy, bo ci w końcu zauważą, że protesty nic nie dają i pójdą po rozum do głowy.
Zdaniem Adriana Furgalskiego te wypowiedzi to tylko robienie dobrej miny do złej gry. – To nie jest normalna sytuacja, że co kilkadziesiąt dni mamy wyrwę w siatce połączeń i dziesiątki tysięcy osób nie mogą skorzystać z usług przewoźnika. Polityka żyłowania zysków skąd tylko się da zaczyna bankrutować – zauważa.
Część pilotów rzeczywiście poszła, ale nie tyle po rozum do głowy, co... do konkurencji - w ubiegłym roku 140 pilotów wylądowało w Norwegian Airlines. Skandynawowie skusili ich m.in. umowami o pracę.
– W lotnictwie, gdzie brakuje każdego rodzaju personelu pokładowego, mamy dzisiaj rynek pracownika, pogrywanie sobie z załogą to niebezpieczna strategia. Straszenie, zapowiedzi zwolnienia nie działają, załoga ma poczucie, że racja jest po jej stronie – komentuje Furgalski.
Warunki pracy
W pewien sposób wymowne są również doniesienia o warunkach pracy w obu liniach. Podczas gdy pracownicy węgierskiego przewoźnika narzekają sobie od czasu do czasu na internetowych forach na "wyścig szczurów" i naciski na zwiększanie sprzedaży pokładowej, w Ryanairze pretensje leją się już szerokim strumieniem i trafiły do ogólnokrajowych mediów.
Załoga pokładowa narzekała np. na wysokie koszty kursu przygotowującego (2-3 tys. euro), presję ze strony kierowników na sprzedaż czy konieczność płacenia samemu za wodę i jedzenie.
Wizz Air goni
Co prawda niedawno polskie media obiegły plotki o problemach Wizz Aira, cały szum wydaje się jednak być mocno na wyrost. Tłumaczyli to sami przedstawiciele węgierskiego przewoźnika, wyjaśniał to także na łamach „Gazety Wyborczej” Paweł Cybulak z portalu Pasazer.com. – Otwieranie baz w małych portach było pewnego rodzaju eksperymentem Wizz Aira, który teraz zmienił strategię ze względu na niesatysfakcjonujące wyniki – opowiadał ekspert.
Irlandczycy wciąż są w Polsce główną siłą wśród linii niskokosztowych, ich przewaga jednak stale się zmniejsza. W 2017 (m.in. przez… protesty pracowników) zanotowali w Polsce wzrost liczby pasażerów na poziomie 9 proc. A Wizz Air? Otwierał w tym czasie szampana chwaląc się 24 proc. wzrostem i tytułem „Europejskiej Linii Lotniczej Roku” przyznawanej przez Aviation 100.
– Dzięki swojej polityce Wizz Air może zyskać nie tylko w perspektywie krótkoterminowej. Pasażerowie mogą się przesiąść do tych linii na stałe - puentuje Furgalski.