Dyskusja o oczekiwaniach młodego pokolenia Polaków wydaje się nie mieć końca. Co więcej, rozbudzone oczekiwania debiutantów na rynku pracy nie są specyfiką jedynie Warszawy i innych dużych miast. Na podobną postawę skarżą się też przedsiębiorcy z mniejszych ośrodków.
Na rozmowie rekrutacyjnej nie mówią, co mogliby zaoferować firmie, dać od siebie, ale na wstępie pytają o to, co im się należy – cytuje „Gazeta Olsztyńska” kierowniczkę z jednej z tamtejszych korporacji. – Chcą mieć kartę Multisport, dodatkowy pakiet medyczny i wiele innych dodatków. Na „dzień dobry” wyliczają swoje wymagania – dodaje.
I chyba nie chodzi nawet o jakąś skalę oczekiwań, ile bardziej o bezceremonialność ich prezentowania. – Rozumiem, że czasy się zmieniły, że młodzi chcą więcej. Ale żeby tak na wstępie? – kwituje menedżerka.
To nie jedyna z opowieści cytowanych przez lokalny dziennik. Znajdziemy tam też historię pracowniczki, która z dnia na dzień zwolniła się, „bo znajomi jadą w Europę, mają wolne miejsce w samochodzie, szkoda, żeby się zmarnowało”.
Albo rezolutny młodzieniec, który pierwszego dnia pracy – zapytany, czy chciałby coś jeszcze wiedzieć – odparł: „tylko, kiedy jest przerwa”. – A nie minęło jeszcze nawet pięć minut jego pracy – dorzuca rozmówczyni „Gazety Olsztyńskiej”.
Praca za najniższą krajową
Takie opowieści, również z ośrodków, w których koszty życia są niższe, dowodzą jednego: młodzi Polacy doskonale wiedzą, że za małe pensje żyje się skromnie. – Uważam, że dziś, kiedy ceny są tak wysokie, a mają jeszcze wzrosnąć, praca za najniższą krajową to wegetacja, a nie życie – mówi gazecie świeżo upieczona studentka.
Część przedsiębiorców czy komentatorów uznaje to za roszczeniowość. Młodzi uważają natomiast, że polskie firmy mogą – i powinny – płacić więcej. To pierwsze pokolenie, które nie chce czekać ze spełnianiem marzeń, również tych dotyczących stylu życia. I pierwsze, któremu sytuacja na rynku pracy tak bardzo sprzyja.