Automaty do sprzedawania zniczy są coraz powszechniejsze na polskich cmentarzach. Można je spotkać tak w dużych miastach, jak i na wsiach na terenie całego kraju. – 90 proc. cmentarzy na których jesteśmy, nie ma stoisk ze zniczami. Pozamykały się, bo ludziom nie opłacało się tam sprzedawać – tłumaczy w rozmowie z INNPoland.pl, Anita Wrona z firmy Zniken, producenta zniczomatów.
Automaty ze zniczami zaczynają wpisywać się w krajobraz polskich cmentarzy, stają się tak zwyczajnym widokiem jak niegdyś starszy pan w kufajce ze składanym stolikiem, na którym leżała „pańska skórka”.
W Polsce ich popularyzację rozpoczęła w 2009 roku firma Zniken. Jej właścicielka, Anita Wrona, rozpoczęła od postawienia 100 zniczomatów na południu Polski. Polka opatentowała wzór użytkowy na terenie naszego kraju. Teraz zbiera owoce edukowania rynku, bo nekropolie i prywatni inwestorzy coraz częściej decydują się na zakup maszyn do sprzedawania zniczy. – Automatów przybywa z roku na rok – potwierdza nasza rozmówczyni.
Właścicielka Znikena dodaje, że klienci zgłaszają się z całej Polski. – Okolice Wrocławia, Wałbrzycha, Łodzi, Częstochowy i Nowego Sącza są już w dużej mierze obstawione. Teraz duże zainteresowanie pojawiło się za to na Pomorzu – dorzuca.
Biznes na automatach
Automaty ze zniczami to część biznesu vendingowego, który rośnie w Polsce w imponującym tempie. Dobrym przykładem jest białostocka firma Ideal Group, która w 2016 zanotowała wzrost przychodów o 70 proc., dobijając do poziomu 50 mln złotych rocznie.
Rynek wciąż ma jednak potencjał. Z badań agencji Nielsen wynika, że w naszym kraju nasycenie automatami jest ciągle niższe niż w krajach Europy Zachodniej. Na jedną maszynę przypada aż 548 Polaków.
Producenci zniczy znaleźli kanał sprzedaży
Wrona mówi, że na zakup maszyn decydują się głównie prywatne firmy – producenci zniczy i wkładów. Czasami zgłaszają się również cmentarze albo parafie. Koszt jednego urządzenia waha się od 5 tys do 8,5 tys złotych.
– Na 90 proc. cmentarzy, na których jesteśmy, nie ma stoisk ze zniczami. Pozamykały się, bo ludziom nie opłacało się tam sprzedawać. Na dużych cmentarzach jest za to zgoła inaczej. Automat stoi na nich wśród kilkunastu stoisk i pełni raczej funkcję uzupełniającą – komentuje Wrona.
Inna sprawa, że cmentarne eldorado dobiega końca. Handlarzom coraz częściej zdarza się narzekać, że to już "nie to samo, co kiedyś".
– W okolicach Wszystkich Świętych wyciągałem w jeden dzień na czysto 2 tys. zł. Tyle że musiałem ustawić się wcześnie w nocy albo nawet poprzedniego dnia, żeby złapać miejsce. Ale i tak się opłacało – opowiadał w rozmowie z INNPoland.pl jeden z nich. – Ale to już przeszłość. Od dwóch lat robię na budowach w Szwecji. Na cmentarzach zarobić w Polsce nie idzie – narzekał.
Lokalne media z przejęciem informują o stawianiu na cmentarzach kolejnych automatów. – Bardzo dobry pomysł, ponieważ u nas czasami ciężko dostać wkłady. Są po 2 złote, więc naprawdę się opłaca. Wrzucasz pieniądze, przekręcasz i jest. Już korzystałam i na pewno będę nadal – komentował mieszkaniec Mielna na łamach portalu prk24.pl.
Ale zdarzają się i skargi. W Słupcy miejscowy kioskarz, który handlował zniczami, podpuścił radną do złożenia oficjalnego zapytania o zasady funkcjonowania automatu. Urządzenie zajęło bowiem skrawek pasa drogowego. Urząd Miasta wytłumaczył jednak, że wszystko jest zgodnie z prawem – właściciel zobowiązał się bowiem do wpłacania do kasy miasta 1100 złotych rocznie.
W najbliższych latach ekspansja automatów może zresztą nawet przyspieszyć. Właścicielka Znikena wskazuje, że stanowią one odpowiedź na zakaz handlu w niedziele. Wielu Polaków w znicze zaopatruje się bowiem w dużych dyskontach, jeszcze przed wyruszeniem na cmentarz.
– To kwestia czasu. Za kilka lat na każdym cmentarzu będzie takie urządzenie – puentuje Anita Wrona.