Byliśmy na warszawskich Powązkach. Rozmawialiśmy z handlarzami. Zobaczyliśmy smutny obrazek: piętrzą się stosy kwiatów, zniczy, obwarzanków, pańskich skórek. Ale prawie nikt ich nie kupuje. Dlaczego? Przecież od dziesięcioleci handlarze zarabiali krocie.
Stefan mieszka obecnie w Szwecji. Pracuje jako murarz przy budowie domów, zarabia miesięcznie 23 tys. koron szwedzkich, w przeliczeniu to około 11 tys. zł na rękę. Jeszcze kilka lat temu spokojnie utrzymywał się z biznesu na cmentarzach. Nie był żadnym królem pączków, tylko płotką. Brał pozwolenie z Urzędu Miasta, które kosztowało go zaledwie 30 zł na dzień, kupował pączki.
– W okolicach Wszystkich Świętych wyciągałem w jeden dzień na czysto 2 tys. zł. Tyle że musiałem ustawić się wcześnie w nocy albo nawet poprzedniego dnia, żeby złapać miejsce. Ale i tak się opłacało – mówi w rozmowie z INN:Poland. – Ale to już przeszłość. Od dwóch lat robię na budowach w Szwecji. Na cmentarzach zarobić w Polsce nie idzie – wzdycha.
Historia Stefana to smutne potwierdzenie sytuacji tych, którzy zarabiają pod warszawskimi nekropoliami. Najbardziej dobitnym przykładem, że jest kiepsko, jest casus najstarszej kwiaciarni na Powązkach, którą prowadzi małżeństwo Radziszewskich. Rodzinna kwiaciarnia działa już od 105 lat.
Gdy rozmawiam z właścicielami, od razu zagaduje mnie starsze małżeństwo, ich wieloletni klienci. – Od dziesiątek lat przychodzimy tylko tu! To najlepsza kwiaciarnia – wołają.
Ale zaraz głos zabierają właściciele. – Jest coraz gorzej. Co roku sprzedaż spada nam o 30 procent. W tym roku zarobimy na czysto, i to przez cztery dni, zaledwie 2,5 tys. zł. Wszystko przez dziki handel, który tu kwitnie. Proszę sobie wyobrazić: pozwolenie na dzień handlowania kosztuje zaledwie 32 zł za cztery metry – a to wielkość przeciętnego stoiska pod Cmentarzem Powązkowskim – mówi w rozmowie z INN:Poland Jacek Radziszewski.
– Kwiaciarnię prowadziła jeszcze moja prababka. My jesteśmy tu z Jackiem od 30 lat. Ale na tym koniec. Nasze dzieci będą pierwszym pokoleniem, które w kwiaciarni pracować nie będzie. To doktorzy informatyki – puentuje jego żona.
Jednak czy prowizoryczne, "dzikie" stoiska mają lepiej? Prawie każdy z moich rozmówców narzeka i prawie każdego łatwo namówić do wylania żalów.
Właściciele stoiska ze zniczami mówią nam, że zamówili ich w tym roku 20 tysięcy. – Jest słabo. Dużo słabiej niż rok temu. Pootwierali te Biedronki i Lidle ze zniczami. Przez 4 dni ludzie kupią mniej, niż przez jeden dzień rok temu – mówi nam jeden z właścicieli. – Będzie duży problem, żeby to wszystko sprzedać. Jak wyjdziemy na zero, to będzie dobrze – mówi.
– Tragedia, na razie jesteśmy stratni – mówi kolejny ze współwłaścicieli kramiku z kwiatami, zniczami i małymi wiązankami. – Szacuję, że zarobimy zaledwie 400-500 zł "na łeb" przez te cztery dni. Od dwóch lat jest naprawdę bardzo ciężko. Ci, co inwestują, czyli zamawiają duże partie towaru, są w tym roku na minusie – dodaje.
Znicze sprzedają też harcerze. – Rozstawiliśmy się pół godziny temu. Na razie nic nie sprzedaliśmy – mówią. Kolejny harcerz ma stoisko obok, stoi od półtorej godziny. Też nic nie sprzedał.
– Naprawdę bardzo słabo – dodaje pani obok, która sprzedaje pączki, jeszcze kilka lat temu: murowany hit.
Kolejna starsza pani sprzedaje kwiaty, zamówiła na cztery dni poniżej 100 doniczek. Także ma jednoznaczne odczucia. – Jak tak dalej pójdzie, to wycofam pieniądze za zamówiony towar, bo jeszcze mogę to zrobić. A z kwiatami jest tak, że jak ich nie sprzedam w tydzień, to po prostu usychają – dodaje.
Kolejne, przeciętnej wielkości stoisko z kwiatami i zniczami. Pytamy, ile może zarobić jego właściciel, który zatrudnia pracowników. – Przez 4 dni będzie w tym roku maksymalnie 5 tys. zł. Ale uwaga, doliczmy do tego wynagrodzenia dla dwóch pracowników, którzy będą stali od świtu do nocy. Zarobią po tysiąc złotych na głowę. Więc zostaje 3 tysiące złotych, to bardzo niewiele w porównaniu z zeszłymi latami. Winiłbym za to pogodę. Jest nadzieja na lekkie odkucie, bo właśnie wyjrzało słońce – mówi nam właściciel.
A co w tym roku cieszy się na Powązkach największym powodzeniem? – Proste wiązanki z szyszkami czy wrzosem. Kosztują po 25 zł za sztukę – mówi nam pracownik kwiaciarni Dalia. Modne są też proste krzyżyki czy serca z kwiatów – odpowiednio po 10 i 12 zł za sztukę.
Gdzieniegdzie widać smętne pojedyncze sztuki elektronicznych zniczy. – To tylko eksperyment, prawie nikt ich nie kupuje – kończy pracowniczka jednego ze stoisk.