Aplikacje kierowane do dzieci to wbrew pozorom świetny biznes. Zabiegani rodzice dają swoim pociechom kieszonkowe, ba, czasami nawet pozostawiają ze swobodnym dostępem do karty kredytowej i zapominają o tym, jak łatwo zbajerować kilkulatka. A firmy produkujące apki bezlitośnie to wykorzystują.
– Podliczyłam kiedyś jednego ucznia i okazało się, że miał paragony na średnio 700 zł miesięcznie. Rocznie wychodziło mu w granicach 11 tys. Zaczęłam drążyć, spytałam pozostałych uczniów. Wielu z nich, bez wiedzy rodziców, wydawało na doładowania do gier od 200 do 500 zł miesięcznie – opowiada nam pani Aleksandra, nauczycielka w jednej ze śląskich szkół.
Jak to się dzieje? Pedagog mówi, że jej podopieczni masowo pielgrzymują do osiedlowych sklepów. – Jedno doładowanie to koszt od 29 ,99 zł lub 49,99, zależy od gry. Dodam, że to wystarcza na tydzień góra – uzupełnia.
Doładowania idą następnie na „cudowne ubrana dla postaci” czy „czarodziejskie narzędzia do zbierania punktów”.
– A gra ma coraz nowe poziomy. I przechodzenie na wyższy poziom z ,"lepszą" postacią". Taki poziom trwa około 39 dni. Na następnym poziomie zaczyna się niemal od zera. Z lepszą postacią, ale znowu jej trzeba coś kupować – tłumaczy pani Aleksandra.
Ale jak to, tak bez kontroli rodziców? – chciałoby się zapytać. Właśnie tak. Ubiegłoroczne badanie „Junior Shopper 2017”, przeprowadzone przez GfK pokazało, że dzieci mają w naszym kraju dość dużą swobodę w dysponowaniu kieszonkowym. Aż 80 proc. z nich (przedział wiekowy 5-17 lat) wydawało pieniądze otrzymane od rodziców całkowicie samodzielnie. Inna historia to zakupy w aplikacjach, np. w sytuacji, gdy dziecko gra na tablecie rodzica z podpiętą kartą płatniczą, o czym szerzej za chwilę.
Za granicą bywa jeszcze gorzej. Mocno przekonał się o tym Mohamed Shugaa. Jego 7-letnia pociecha wydała ok. 4 tys. funtów (czyli jakieś 20 tys. złotych) na… darmową aplikację Jurassic World. Co się stało? Mężczyzna nie zastosował dwustopniowej weryfikacji, mając jednocześnie podpiętą pod iTunes kartę kredytową. O stratach dowiedział się dopiero po tygodniu.
W USA dochodziło do tak jaskrawych przypadków, że firmom Google i Apple, operatorom sklepów z aplikacjami, rodzice założyli pozwy zbiorowe. Ugody opiewały na miliony dolarów, a także poskutkowały wprowadzeniem dodatkowych obostrzeń w procesie zakupu wewnątrz aplikacji (np. dokupienia dodatkowych żyć w grze).
Jak skłonić dzieci do wydatków?
Aplikacje stały się dla twórców gier łatwym sposobem na wyciągnięcie pieniędzy przede wszystkim małych dzieci, ale także dorosłych. Dla wielu mikropłatności w aplikacjach, szczególnie w grach mobilnych, to rak branży. Bywają gry tak skonstruowane, że - choć z pozoru są darmowe - nie da się ich przejść bez wspomagania mikrotransakcjami.
Zakazane jest nadawanie przekazów handlowych: 1) nawołujących bezpośrednio małoletnich do nabywania produktów lub usług; 2) zachęcających małoletnich do wywierania presji na rodziców lub inne osoby w celu skłonienia ich do zakupu reklamowanych produktów lub usług
Ustawa z dnia 29 grudnia 1992 r. o radiofonii i telewizji
Zarabianie poprzez apki jest więc z natury rzeczy dużo prostsze. Kontrola nad tym, co dzieci robią na smartfonach jest często dość iluzoryczna. A twórcy oprogramowania to wykorzystują.
Doctor kids to aplikacja dla dzieci, jak głosi opis na Google Play, przeznaczona dla dzieci w wieku 9-12 lat. – Mali pacjenci przychodzą do kliniki zranieni lub chorzy na różne dolegliwości i potrzebują Twojej pomocy, żeby wrócić do zdrowia. Kiedy już wskażesz pacjentowi gabinet odpowiedniego lekarza, możesz pobawić się grając w różne mini gry, lecząc dzieci w mgnieniu oka – czytamy.
I jest tylko jeden problem. Dzieci są skłaniane do robienia zakupów w aplikacji poprzez nacisk emocjonalny, jakim jest płacz głównego bohatera.
Aplikacje pod lupą naukowców
Więcej tego typu zabiegów wymieniają autorzy pracy naukowej „Advertising in Young Children's Apps”. Grupa badaczy zajęła się 39 aplikacjami dla dzieci od 12 miesięcy do 5 lat. Okazało się, że 95 proc. z nich zawiera przynajmniej jedną reklamę.
Twórcy aplikacji nie wahają się również szeroko sięgać po informacje osobowe. 17 z przebadanych aplikacji żądało dostępu do telefonu, a 11 – do mikrofonu. Rzadziej pojawiały się wymogi dostępu do kamery np. w celu robienia zdjęć w trakcie rozgrywki. Twórcy kilka procent apek zdecydowali się nawet sięgnąć po dostęp do listy kontaktów i lokalizacji.
Jeśli dziecko ma swój smartfon/tablet, czy też używa urządzenia rodzica z podpiętą kartą, dobrze w ustawieniach sklepu z aplikacjami włączyć dodatkowe obostrzenia dotyczące zakupu. Na przykład, by w przypadku zakupu sklep Google Play za każdym razem żądał podania hasła Google lub odcisku palca. Wówczas rodzic przynajmniej ma kontrolę nad wydatkami. Jeśli kupujemy dziecku smartfon/tablet, zakładając mu przy okazji konto Google/Apple, w miarę możliwości należy unikać podpinania pod konto kart płatniczych rodziców.