Jedząc eko żywność odżywiamy się zdrowiej, a w dodatku dokładamy swoją niewielką cegiełkę do ochrony środowiska. Prawda czy fałsz? Niestety, wbrew reklamom zachęcającym nas do przerzucenia się na ekologiczne jabłka czy marchewki, naszemu klimatowi się nie poprawi. A być może będzie wręcz na odwrót.
Żywność sygnowana znakiem „eko” ma bez wątpienia pewne zalety. Jej producenci eliminują np. z procesu produkcji pestycydy. I nie jest to tylko marketingowa gadka-szmatka. Pewien czas temu jeden z wykopowiczów postanowił przetestować pod kątem ich zawartości bio jedzenie z Lidla.
– W próbkach BIO wyszło całe zero dla wszystkich zbadanych pestycydów. Nic, null. Ani w jednej, ani w drugiej nic nie wyszło – podkreślał.
Podobnie rzecz się ma z warunkami hodowli zwierząt i wieloma innymi czynnikami, na które powinniśmy zwracać uwagę, decydując się na dietę, która pomaga chronić nasze środowisko.
Zbrodnia na środowisku
Lista zarzutów wobec ekologicznej żywności jest jednak jednocześnie dość długa. Na tyle długa, że sens jej promowania staje pod znakiem zapytania.
Weźmy pod rozwagę np. kwestię wielkości upraw. Rolnictwo ekologiczne cechuje się zdecydowanie mniejszą efektywnością upraw. Okazuje się więc, że aby wykarmić rosnącą liczbę ludności będziemy musieli wycinać więcej lasów. Adrian Muller z Research Institute of Organic Agriculture w Szwajcarii twierdzi, że przestawienie się na ekoprodukcję będzie możliwe tylko w przypadku, w którym udałoby nam się zmniejszyć ilość wyrzucanego jedzenia o połowę.
Z tym wyrzucaniem to tak na marginesie dość śmieszna sprawa. Choć coraz większy odsetek Polaków deklaruje kupowanie żywności ekologicznej i przechodzenie na wegetarianizm, to coraz więcej jedzenia produkowanego w Polsce ląduje w śmietniku. Rocznie trafia tam około 9 milionów ton żywności.
Innym problemem jest sposób w jaki owe eko jedzenie sprzedają nam sklepy. Internauci nie raz wytykali już Lidlowi, że na jego półkach możemy znaleźć marchewki, buraki czy jabłka szczelnie owinięte… folią. A warto pamiętać, że nadprodukcja tworzyw sztucznych jest dzisiaj dla naszego środowiska, delikatnie mówiąc, wyjątkowo kłopotliwa.
Ba, część z tych ekologicznych produktów nie dociera do nas z podlaskich wiosek, ale w drodze do dyskontu koło naszego domu musi przebyć tysiące kilometrów. Trafia więc do tirów, statków i samochodów dostawczych, które strzelają dwutlenkiem węgla w atmosferę.
Ekologiczne mięso?
Nie mówiąc już o idei sprzedawania ekologicznego mięsa, którego produkcja sama w sobie zaprzecza idei „eko”. Producenci chwalą się wprawdzie, że ich zwierzęta chowane są według ściśle określonych wymogów, a do jedzenia dostają paszę bez antybiotyków, nie można w nich tej paszy także wmuszać.
Tymczasem naukowcy alarmują, że zakłady mięsne i mleczarskie już wkrótce prześcigną branżę paliw kopalnych w produkcji paliw kopalnych. Recepta Instytutu Rolnictwa i Polityki Handlowej na ochronę klimatu jest prosta – Europa musi zmniejszyć produkcję mięsa i mleka do 2050 roku o połowę. Hodowle bydła produkują dzisiaj duże ilości gazów cieplarnianych i potrzebują ogromnych areałów.
Przede wszystkim wątpliwe jest jednak namawianie ludzi do kupowania eko żywności połączone z przekonywaniem do zwiększonej konsumpcji.
- Widzieliście na przykład ekologiczne produkty i ich reklamy z Lidla? Jednocześnie ta sama sieć promuje się w radio piosenką „Kup więcej, kup więcej… W Lidlu i tylko tam!” - zwracał uwagę twórca bloga „To tylko teoria”, Łukasz Sakowski.
I być może właśnie w tym pohamowaniu się od konsumowania w ogóle leży klucz do zachowania naszej planety w jako takim stanie. Na stronie Europejskiej Agencji Środowiska czytamy, że „gdyby wszyscy ludzie na świecie prowadzili taki tryb życia jak Europejczycy, ludzkość potrzebowałaby więcej niż dwie i pół planety w celu dostarczenia zasobów, jakie konsumujemy, pochłaniania odpadów i pozostawienia pewnej przestrzeni dla dzikich gatunków”.