Jak dotąd Harley Davidson skąpił informacji o swoim elektrycznym motocyklu. Wiedzieliśmy, że nad nim pracuje, pojazd mignął nam na ekranach w jednej z części "Avengersów". Na targach CES Harley Davidson pochwalił się, że zaczął już przedsprzedaż elektrycznego rumaka - Harley LiveWire.
Prace nad elektrycznym motocyklem firma rozpoczęła kilka lat temu, a postępy trzymała w tajemnicy. Teraz, LiveWire w swojej pełnej krasie, zdobywa pierwszych nabywców. Firma zapowiedziała na targach elektroniki CES 2019 r., organizowanych co roku w Las Vegas, że pierwsze egzemplarze trafią do klientów jeszcze w sierpniu tego roku.
LiveWire - Harley Davidson uruchomił sprzedaż pierwszego elektrycznego motocykla
Harley Davidson LiveWire to motocykl elektryczny o niebagatelnych osiągach. Do 60 mil na godzinę (blisko 100 km/h) rozpędza się w 3,5 sekundy. Zasięg na jednym ładowaniu ma wynosić ok. 177 km, choć producent nie podał szczegółów zużycia energii w warunkach miejskich/na autostradzie.
Prowadzenie motocykla ma być łatwiejsze - jako że jest w pełni elektryczny, nie trzeba manualnie zmieniać biegów. Pod względem wzornictwa - perełka, w końcu to Harley Davidson. Motocykl, jak na swoją epokę przystało, napakowany jest elektroniką, w tym oprogramowaniem do analizy stylu jazdy właściciela. Będzie też można sparować go z aplikacją mobilną.
Last but not least - dźwięk. W końcu marka zobowiązuje. Producent zapewnił, że choć pojazdy elektryczne z racji swojej specyfiki są niemal bezgłośne, motocykl podczas przyspieszania ma emitować charakterystyczny dźwięk, "nowy dźwiękowy podpis Harleya Davidsona", jak to ujęto na prezentacji.
Wreszcie - koszt. Tu zaczynają się schody. Cena wyjściowa LiveWire to 29 799 dol. (nieco ponad 100 tys. zł, nie licząc dodatkowych kosztów, jak cła, transport, ubezpieczenie itd.). Cena jest dość zaporowa, bo to niewiele mniej, niż cena wyjściowa Tesli Model 3 - komputera na kółkach w zasięgu przeciętnego Amerykanina, jak go reklamowano.
LiveWire nie jest oczywiście jedynym motocyklem elektrycznym na rynku. Dość wspomnieć maszyny firmy Zero - w zależności od modelu, o zbliżonych osiągach, co nowa maszyna Harleya, jednak o kilkanaście tysięcy dolarów tańsze. Jednak uwielbienie dla marki i ponad stuletnia tradycja, pozwalają Harleyowi narzucać większą marżę.
Skórzana kurtka i warkot silnika
LiveWire to nie tylko nowinka technologiczna ze świata transportu czy dowód, że Harley Davidson nadąża za trendami. Jednak od tej maszyny wiele zależy. Dlaczego? Ponieważ pewna epoka się skończyła. Motocykl, utrwalony w dodatku w popkulturze jako symbol sprzeciwu i wolności, nie ma już takich notowań, jak dawniej.
Do młodszych klientów niespecjalnie przemawia ten klimat. Jeśli motocykl, to raczej prędkość, nie warkot silnika, skórzana kurtka na grzbiecie i rozwiane wiatrem włosy, to raz. Dwa - motoryzacja prze nieubłaganie w kierunku elektromobilności i tu nie ma miejsca sentymenty i nostalgię.
Widać to zresztą w wynikach finansowych firmy - zwykle solidnych, od jakiegoś czasu jednak pogarszających się. 2017 r. Harley Davidson zamknął pod kreską, ostro ściął też prognozy. Dodatkowo musiał wprowadzić obszerny program restrukturyzacji, obejmujący m.in. zamykanie fabryk i masowe zwolnienia.
Firma przeniosła też produkcję motocykli poza obszar USA, do Europy, choć ten krok był spowodowany głównie polityką Donalda Trumpa i nasileniem się walki celnej między USA a Chinami.
Nie znaczy to, że Harley Davidson się chwieje, że dni firmy są policzone. Jednak coś w tej dotąd dobrze naoliwionej maszynie zaczyna zgrzytać. I tu wracamy do naszego elektrycznego rumaka. LiveWire to nie tyle złoty środek do wyjścia z kłopotów, co rynkowy barometr. Od tego, jak się przyjmie, zależy, ile czasu minie, zanim firma wróci na prostą.
Problemy Suzuki
Zresztą, Harley Davidson nie jest jedynym producentem, który musi pogodzić się ze zmieniającymi się realiami. Jak pisaliśmy w INNPoland.pl, Suzuki formalnie zakończył produkcję kultowego motocykla Hayabusa. Powodem są europejskie przepisy dotyczące emisji spalin - firma nie jest w stanie zmodyfikować tego modelu na tyle, by spełniał normy.
Ale Japończycy zachowali prawa do marki, niewykluczone więc, że za jakiś czas wyskoczą z projektem bądź prototypem elektrycznej Hayabusy.