Aresztowanie Bartłomieja M., byłego rzecznika Ministerstwa Obrony Narodowej i zaufanego współpracownika Antoniego Macierewicza to cios wyprowadzony w biznesowe zaplecze tego drugiego. M. zarzuca się, że w dziwny sposób wydał ponad 700 tys. zł z kasy Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Równie ciekawa jest osoba kolejnej postaci tego dramatu – czyli Michał Antoni K.
Centralne Biuro Antykorupcyjne stosunkowo często jest wykorzystywane do aresztowania polityków, którzy podpadli władzy. Wiele osób zastanawia się obecnie dlaczego zatrzymano Bartłomieja M. Bezpośrednim powodem jest oczywiście podejrzenie korupcji. Możliwe jednak, że sprawa ma drugie dno. Rodzą się naturalne pytania: dlaczego zatrzymano M. i dlaczego właśnie teraz?
Trudno podejrzewać Macierewicza o to, że jest podatny na korupcję. Można za to z pewnością stwierdzić, że do spraw finansowych od dawna podchodził bardzo lekkomyślnie. Przypomnijmy chociaż kwestię skasowania rozstrzygniętego już przetargu na śmigłowce dla polskiej armii. Macierewicz z jakiegoś, znanego być może tylko sobie powodu, uparł się, że Polska nie kupi 50 maszyn Caracal i od 2017 roku flota śmigłowców powoli wykrwawia się ze starości. Bo kupno czterech statków powietrznych problemu nie rozwiąże.
Druga kwestia to zakup trzech boeingów do wożenia państwowych VIP-ów. Macierewicz zrobił to samo, co ze śmigłowcami. Unieważnił przetarg i kupił takie samoloty, jakie chciał, płacąc za nie 2,5 miliarda złotych. Skutek jest taki, że jeden samolot jest już w Polsce, ale od roku nie lata. MON po prostu nie ma pilotów z odpowiednimi uprawnieniami.
Oczkiem w głowie Antoniego Macierewicza na stanowisku ministra była polska zbrojeniówka. Sporo czasu i uwagi poświęcił na to, by skumulować jej potencjał w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. A potem równie dużo pracy przeznaczył na oplecenie jej skomplikowaną siatką układów, w których nic nie jest jasne, a jedni poplecznicy Macierewicza wspierają kolejnych. Dość powiedzieć, że w ciągu trzech lat PGZ miała już pięciu prezesów. W 2017 roku przy przychodach rzędu 5 mld zł zanotowała 100 mln zł straty.
Bartłomiej M. do tej pory był jednym z pupili byłego ministra, mimo braku kompetencji. M. stał się symbolem "dojnej zmiany" i braku poczucia żenady. Jeździł ministerialną limuzyną z obstawą żandarmerii, prowokował kolejne skandale i lekką ręką przepuszczał państwowe pieniądze. Cierpliwość Jarosława Kaczyńskiego została wystawiona na ciężką próbę, w końcu obaj zostali odcięci od ministerialnej kasy.
Bartłomiej M. zarabiał w resorcie 12 tys. zł brutto, po odejściu założył biznes konsultingowy. To popularna praktyka wśród byłych rzeczników prawej strony sceny politycznej. Zrobili tak choćby Adam Hofman czy Mariusz Antoni K. Za kilkadziesiąt tysięcy złotych oferują oni spotkania z ministrami i szefami spółek Skarbu Państwa. Z podziwu godną skutecznością – spotkanie można mieć już po kilku dniach.
Ten drugi K.
Gwoli ścisłości – Mariusz Antoni K. już tego nie robi, bo został zatrzymany przez CBA razem z Bartłomiejem M. Do tego grona dołączył też były członek zarządu PGZ, Radosław O. – jego żona jest właścicielką apteki w Łomiankach, gdzie przed nominacją na rzecznika MON pracował Bartłomiej M.
Michał Antoni K. jakiś czas temu urzędowo dodał sobie drugie imię, by nie nazywać się tak samo, jak obecny minister koordynator ds. służb specjalnych. Ciąży na nim podejrzenie, że zajmował się działalnością lobbingową.
To dość kuriozalne, bo dokładnie tym samym para się choćby wspomniany wcześniej Adam Hofman, były rzecznik PiS. Można u niego kupić usługę polegającą na zaaranżowaniu spotkania z wybranym decydentem z rządu lub spółki skarbu państwa. Co takiego robił więc K., że – w odróżnieniu np. od Hofmana – działalność ta została uznana za przestępczą? Na razie nie wiadomo.
Jak Bartłomiej wpadł w sidła?
Sama sprawa dotyczy jeszcze roku 2016 i dawno została opisana przez media, zrobił to tygodnik "Sieci". Chodzi o pieniądze, jakie PGZ przeznaczyło na szkolenia i koncert. Misiewicz zdecydował o tym, że Stowarzyszenie dla Dobra Rzeczpospolitej dostało z kasy firmy 491 tysięcy na przeprowadzenie szkoleń.
Od razu przelało 391 tysięcy firmie, która miała zająć się organizacją koncertu "Głos Wolności". Co innego na fakturze, co innego w rzeczywistości, bardzo słona prowizja. Sam koncert miał być huczny, wyszedł bardzo skromny. Pieniądze rozpłynęły się w podmiotach związanych z Bartłomiejem M. i jego znajomymi.
W podobny sposób zutylizowano pieniądze przeznaczone na wystawę z okazji 40-lecia KOR. Co ciekawe – wystawa nawet się nie odbyła. M. ma zarzut nieprawidłowego zagospodarowania ponad 700 tysięcy złotych.
CBA już wtedy prowadziło śledztwo w tej sprawie, ale nad Bartłomiejem M. ktoś rozciągnął parasol ochronny. To, że zdjęto go właśnie teraz, świadczy o mocnym spadku akcji Antoniego Macierewicza. Wcześniej M. był bardzo pewny siebie.
– W związku ze szkalującymi mnie treściami zawartymi w artykule "Tak CBA łapie swoich" w tygodniku Sieci informuję, że przedstawiony opis ma się nijak do rzeczywistości, a więc autorzy tego paszkwilu muszą się liczyć z konsekwencjami prawnymi – napisał na Twitterze po publikacji.
Fobie Macierewicza
Macierewicz nie tylko hołubił jedne biznesy – na przykład amerykańskich producentów samolotów czy Autosan, który na siłę miał dostarczać autobusy dla wojska. Bez sentymentów likwidował też inne interesy. Nie chciał na przykład zgodzić się na tzw. nowy Jedwabny Szlak. Kiedy Chińczycy próbowali kupić od Agencji Mienia Wojskowego działkę pod terminal kolejowy, do którego docierałyby pociągi z chińskimi towarami, Macierewicz stanął okoniem. Wiadomo, iż uważa ten projekt za antypolski spisek.
Nie wiadomo, czy sprawa ma podłoże polityczne, ale widać, że Antoni Macierewicz znalazł się na cenzurowanym i jest systematycznie odcinany od jakiegokolwiek wpływu na państwowe pieniądze. Co – biorąc pod uwagę, że jeszcze niedawno obracał miliardami – wydaje się działaniem mocno spóźnionym.
Za całą akcją dyskredytowania pana Antoniego i jego popleczników stoi prawdopodobnie premier. Mateusz Morawiecki od dawna próbuje odzyskać wpływ na państwowe spółki, pozostające w gestii ministrów. Niewykluczony jest też udział obecnego ministra obrony narodowej, Mariusza Błaszczaka, w tym "spisku". A to oznacza, że Macierewicz nie cieszy się już zaufaniem prezesa Kaczyńskiego.