Sejmowy plan zamówień publicznych na 2019 rok obejmuje m.in. „usługę zdrowotną świadczoną w przeddzień oraz w trakcie posiedzenia Sejmu”. Chodzi o dyżur lekarski, który pozwoli na błyskawiczną interwencję w sytuacji, gdyby np. któryś z posłów zasłabł czy po prostu poczuł się źle. Cóż, dyżurujący lekarze zapewne się nie przepracują, za to Sejm będzie musiał głęboko sięgnąć do kieszeni.
Jak policzyli to dziennikarze? Cóż, umowa jest czteroletnia, zatem 1,8 mln zł należy podzielić przez cztery, co daje 450 tys. zł. To 37,5 tys. zł miesięcznie – a w każdym miesiącu są średnio 3 dni, w trakcie których odbywa się posiedzenie. Te 3 dni plus 1 dzień (w przeddzień posiedzenia) dały „Super Expressowi” kwotę nieco ponad 9 tys. złotych za dzień.
Dotychczas 250 tys. zł rocznie
Sejmowe dyżury nie są spektakularne. Czujny przechodzień czy gość w polskim parlamencie wypatrzy na jednym z okolicznych parkingów karetkę, w której zazwyczaj siedzi lekarz i zespół ratowniczy, gotowi do interwencji. Oczywiście, są oni zobligowani do pomocy wszystkim, którym coś by się stało na terenie parlamentu – nie tylko posłom.
Centrum Informacyjne Sejmu uspokaja, że w ostatnich dwóch latach wydatki na dyżury nie przekroczyły 250 tys. złotych rocznie – były zatem niemal dwukrotnie niższe niż założył „Super Express”.