Zbiory dzikich winniczków to dość nieprzewidywalny biznes. Do tej pory prym wiedli w nim Polacy, a część z nich zdecydowała się na hodowle tych zwierząt. Jednak w ostatnich latach ich eksport z Polski maleje.
Sytuację w branży podsumowuje dziennik "Rzeczpospolita". Według danych GUS, zeszły rok zakończył się wynikiem 164 ton wysłanych za granicę.
To trzy razy mniej niż w 2014 roku o dwa razy mniej niż cztery lata temu, kiedy to wyeksportowaliśmy 326 ton. Zysk z eksportu wyniósł wówczas 9,9 mln zł, co jest wynikiem ponad dwukrotnie lepszym niż 4,19 mln, które udało się zarobić w zeszłym roku.
Większość eksportu - 83 proc. - trafiło do Francji. Wysyłamy jednak ślimaki do tak egzotycznych miejsc, jak RPA czy Iran. Nadal jest to jednak dość niszowa branża. Analitycy rolnictwa nieczęsto podejmują się jej oceny, tłumacząc się brakiem danych.
Jakiego ślimaka eksportujemy?
Sprawę utrudnia fakt, że dane GUS nie rozróżniają eksportu dzikiego winniczka od hodowlanych ślimaka afrykańskiego i śródziemnomorskiego.
Eksporterzy spodziewają się, że ten rok przyniesie kolejne problemy dla branży. Wszystko przez wydany w warmińsko-mazurskim zakaz zbiorów. Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska w Olsztynie zdecydowała, że w tym roku nie będzie skupu ślimaków, by móc policzyć ich liczbę.
Problemom ma zapobiec rosnąca liczba hodowli ślimaków. Dzięki temu możliwe będzie zapewnienie odbiorcom stałych dostaw, niezależnych np. od pogody.
Czy na tym da się zarobić?
Sprzedaż hodowlanych ślimaków może być opłacalna - nawet do 60 tysięcy złotych z pierwszej produkcji. Hodowlę mięczaków zakłada się w małym budynku, albo nawet w kontenerze, gdzie tworzymy pomieszczenie reprodukcyjne, w którym ślimaki będą mogły się rozmnażać.
Co więcej, ślimaki to nie tylko towar luksusowy. Polskie firmy opracowały na przykład technologię produkcji kabanosów ze ślimaków. Mięso ślimaka jest bardzo bogate w pełnowartościowe, łatwo przyswajalne białko i wysoką zawartość pierwiastka życia, czyli selenu.