Przed wyborami chciałoby się wydać pieniądze, ale w państwowej kasie zieje pustka? Żaden problem – twierdzi rząd i zapowiada, że weźmie gotówkę „z innej kupki”. Sęk w tym, że to nasza kupka, przeznaczona na emerytury. I te wypłacane obecnie, jak i w przyszłości.
Gorączkowe poszukiwanie pieniędzy na sfinansowanie przedwyborczych obietnic Jarosława Kaczyńskiego chyba zmierza do finału. Rząd i inni przedstawiciele PiS namierzyli tłustą sumkę, gotową do podebrania i rozdysponowania wśród wyborców. Jest z nią tylko kilka problemów.
Problem pierwszy: to nasze pieniądze
Do Otwartych Funduszy Emerytalnych trafia część naszych składek. Te pieniądze procentują, a następnie mają zasilić wypłaty emerytur. Ale od dawna są na celowniku polityków, którzy widzą w nich tłusty kąsek, za który mogą coś sobie kupić – na przykład poparcie w wyborach.
Już Margaret Tchatcher mówiła, że rząd nie ma własnych pieniędzy – dysponuje tylko środkami z podatków. W tym przypadku jest jednak gorzej, bo chodzi o pieniądze odkładane na emerytury Polek i Polaków.
– Przede wszystkim są zabezpieczeniem naszych emerytur i czymś, co ma odciążyć ZUS. Ma to być bufor dla naszego systemu emerytalnego. Pozbywanie się go jest polityką krótkowzroczną i przejściową – mówi w rozmowie z INNPoland.pl Aleksander Łaszek, główny ekonomista FOR.
Problem drugi: za mało
W OFE jest dziś około 160 miliardów złotych. Ale fundusze to nie jest konto w banku, z którego można sobie wypłacić pieniądze. OFE inwestują i zarabiają, nie mają dużo gotówki. Obracają przede wszystkim akcjami firm i ich obligacjami. Obecnie mają ok. 20 proc. środków w gotówce i 80 ulokowanych w papierach wartościowych.
Koncepcja rządu zakłada, że system OFE zostanie podzielony i 75 proc. zgromadzonych tam środków trafi na nasze indywidualne konta emerytalne, a pozostała ćwiartka wpadnie do Funduszu Rezerwy Demograficznej, zarządzanego przez ZUS. W praktyce miałoby to wyglądać tak, że do ZUS-u trafi między 30 a 35 mld złotych, które OFE mają w formie gotówki albo stosunkowo łatwych do sprzedania akcji zagranicznych firm.
W każdym razie środki, które trafiłyby do ZUS zasiliłyby go tylko raz, po przeprocesowaniu stosownej ustawy i tylko w tym roku – przed wyborami. Później tych pieniędzy już nie będzie. Ani na nasze emerytury, ani na nic innego.
Problem trzeci: co z akcjami?
OFE mają głównie papiery wartościowe, wszak mają na nich zarabiać. No ale jak przerobić system funduszy na gotówkę i wpłacić ją na emerytalne konta Polaków? Tego nie wie chyba nikt. Owszem, akcje można sprzedać, ale to spowoduje znaczny spadek ich wartości. Nikt nie wie, co się stanie, gdy na rynek trafią papiery o wartości 120-130 miliardów złotych.
– Słyszałem już różne spekulacje. My już od dawna ostrzegaliśmy przed tym, że gdyby Fundusz Rezerwy Demograficznej przejął środki OFE, to dominująca rola państwa jeszcze bardziej by wzrosła. Przecież już teraz w indeksie WIG 20 jest bodaj 12 spółek kontrolowanych przez państwo. Rząd zastrzega teraz, że jeśli przejmą OFE, to tylko 25 proc. aktywów w formie gotówki. A resztę spieniężą? To spowodowałoby olbrzymi spadek cen – ostrzega Łaszek.
Opcje są na pierwszy rzut oka trzy. W jednej ZUS staje się właścicielem akcji. Ale to rodzi potężne problemy na samej giełdzie – procedury, obowiązki informacyjne, konflikty interesów. W drugiej papiery wartościowe trafiają na sprzedaż, ale da się w ten sposób odzyskać tylko część wartości tych akcji.
W końcu gdy na rynek trafia duża pula akcji czy obligacji, ktoś musi chcieć je kupić. Jeśli ktoś musi akcje sprzedać, jest pewne, że zejdzie z ceny.
Jest jeszcze trzeci pomysł: chodzi o przekazanie akcji OFE do zarządzania innej instytucji. To rodziłoby akurat najmniej problemów organizacyjnych.
Problem czwarty: to nie jest żaden projekt, tylko dywagacje
Ekonomista przypomina też o tym, że na razie cały plan ostatecznego rozmontowania OFE to jedynie słowa polityków. Nie powstał na ten temat żaden dokument. A przynajmniej nie został publicznie przedstawiony.
– Swoją drogą, uderza mnie mowa o ograniczaniu niepewności co do losów OFE, ale źródłem tej niepewności jest przecież rząd. Kreuje on taką narrację: może zabierzemy całość, a może część. I potem jak zabiorą część, to my mamy odetchnąć z ulgą, że zabrali nam tylko tyle? – pyta Aleksander Łaszek.