Unijne instytucje w końcu wzięły się za porównanie produktów żywnościowych w krajach członkowskich. Wyszło im, że jedna trzecia z nich ma różny skład w różnych krajach, ale nie jest tak, że gorsze jedzenie trafia na wschód. Można mieć jednak spore zastrzeżenia co do metody badań.
Na dodatek sama Komisja Europejska podkreśliła, że badania przeprowadzone przez Wspólny Ośrodek Badawczy nie są reprezentatywne. Nie mogą być, bo zrealizowano je jedynie w 19 krajach wspólnoty i nie objęły Austrii, Finlandii, Portugalii, Rumunii i Szwecji. Na dodatek trwały tylko dwa miesiące. Objęły łącznie 1380 produktów.
Co już wiemy?
WOB wykazał, że 9 proc. porównywalnych produktów oferowanych w różnych państwach UE różniło się składem, chociaż miały identyczne etykiety. Ponadto 22 proc. produktów różniło się składem, chociaż miały podobne etykiety.
Nie udało się za to wykazać żadnego wzorca geograficznego – a zatem badanie nie potwierdza, że wschodnie kraje wspólnoty dostają produkty gorsze niż reszta.
Wnioski unijnych urzędników są jednak dość rozmyte. Zapowiadają oni, że ten raport to wstęp do dalszych prac nad podwójnymi standardami żywności. Konieczne też będą kolejne badania.
Faktem jest, że UE chce skończyć z podwójną jakością żywności i produktów. Ale na nowe przepisy muszą się zgodzić kraje członkowskie w ramach Rady UE. Tymczasem po piętach niektórych rządów depcze producenckie lobby, które ani myśli o wyrównaniu standardów produktów.
Producenci od lat tłumaczą, że różnice w produktach na rynkach zachodnich i środkowo-wschodnich wynikają z różnych, odmiennych potrzeb i gustów różnych krajów. Trudno jednak wytłumaczyć większą ilość cukru, soli lub innych substancji konserwujących w poszczególnych produktach odmiennością smaków obywateli innych krajów.