Polski cydr miał się stać remedium na wiele problemów. Sadownicy mieli pozbyć się zapasów psujących się jabłek, budżet zyskać na podatkach, na dodatek uniezależnilibyśmy się od fochów Rosji – nakładającej embargo na jabłka. Branża odbiła się jednak od przepisów i podatków.
W ciągu ostatnich 12 miesięcy (do końca maja) sprzedano cydr o wartości zaledwie 62 mln zł – pisze Rzeczpospolita. To dramatyczny wynik, o ok. jedną czwartą niższy niż rok wcześniej. Gazeta przypomina, że 5 lat temu polskiemu cydrowi wieszczono świetlaną przyszłość a sprzedaż miała sięgnąć miliarda złotych rocznie.
Nie zanosi się na to, bo cydr przegrywa z przepisami. Dziś ten napój jest obłożony dwoma różnymi stawkami VAT-u – w zależności od zawartości alkoholu. W 2017 roku Mateusz Morawiecki obiecywał producentom zerową akcyzę i brak konieczności naklejania banderol. Stało się inaczej.
Podatki, reklama, plagi egipskie
Przedstawiciele branży narzekają też na zakaz reklamy cydru. Chociaż ten napój ma zawartość alkoholu zbliżoną do piwa, w świetle prawa jest winem. A skoro jest winem, to nie wolno go reklamować.
Polski cydr miał być receptą na rosyjskie embargo nałożone na jabłka od naszych sadowników. Szybko jednak okazało się, że nie będzie – bo wytwarza się go z kwaśnych odmian jabłek, które i tak słabo sprzedają się jako owoce do jedzenia.
Kolejna sprawa to banderole – wielu małych producentów musi naklejać je ręcznie, bo koszty maszyn usprawniających ten proces są bardzo wysokie.
Okazuje się, że masowa produkcja cydru nie jest specjalnie opłacalna, produkt niespecjalnie dobrze się sprzedaje. Rosną za to małe cydrownie, którym szlaki przetarli browarnicy. Ich produkcja schodzi na pniu, dzięki wysokiej jakości i unikalności produkcji.