Huawei uniósł gardę i przyjmuje ciosy. Inne chińskie słonie, mimo swojego pochodzenia, są bezpieczne, mają Androida i mogą do woli podgryzać Huaweia. Ale wróżby, że Huawei jest w odwrocie, są mocno przesadzone.
Właśnie zaprezentowano światu najnowszego flagowca Huawei Mate 30 Pro. To bez cienia przesady jeden z najmocniejszych obecnie smartfonów na rynku, jeśli chodzi o podzespoły czy zastosowane technologie. Wygląda nawet podobnie, z jednym ale - nie ma tam Androida, jakiego znamy. Pracuje pewnego rodzaju protezie Androida, przykrytej nakładką EMUI, jaką znamy.
Wielki nieobecny
Nie ma aplikacji Google, nie ma poprawek bezpieczeństwa, nie ma wsparcia. Firma robi dobrą minę do złej gry, szacuje spadek przychodów o 30 mld dol., jednak to wciąż będzie gigant - dział urządzeń konsumenckich to niecała połowa huaweiowego tortu.
Ten tort, choć mniejszy, wciąż ma mnóstwo lukru. Wcześniejsze modele mają Androida i tu nic się nie zmienia, wielu użytkownikom wystarczą jeszcze na dłuższy czas.
Huawei nie zdradził, na jakie rynki szykuje Mate30 Pro. Prawdopodobnie nie zabrał na premierę żadnego dziennikarza z Europy Śr-Wsch, na pewno nikogo z Polski, a do niedawna był liderem naszego rynku. Część branżowych kolegów już skreśliła markę jako liczący się wybór na rynku smartfonów. I mają trochę racji, ale...
Dlaczego mają rację?
Android przez te wszystkie lata stał się nieodłączną częścią rynku smartfonów. Znamy go, wiemy, jak wygląda, co może, gdzie znaleźć jaką opcję, jakie ma mocne, a jakie słabe strony. Próba przesadzenia przyzwyczajonych użytkowników na coś innego jest z góry mało prawdopodobna.
Do tego łaska Trumpa na pstrym koniu jeździ. Czarna lista liczy sobie blisko 150 pozycji z chińskimi firmami i ich spółkami zależnymi. W tej sprawie najmniej chodzi o smartfony, to wojna o wpływy i wielkie pieniądze między mocarstwami.
Dlatego inne chińskie słonie (na rynku smartfonów), jak Xiaomi, Oppo, Vivo na czarną listę nie trafiły i z Androida mogą czerpać pełnymi garściami. Wyobrażam sobie, że zacierają ręce z radości, bo jak Huawei, mają kompetencje by rywalizować na wrażliwych na cenę rynkach środkowo-europejskich, do tego mają Androida.
Dlaczego nie mają racji?
To, czy a jeśli tak, to kiedy USA i Chiny się dogadają, dając przedsiębiorcom robić biznes w spokoju, jest wielką niewiadomą. Jeśli będzie się przedłużał, a Huawei będzie chciał przywrócić choć część dawnej świetności w segmencie smartfonów, prędzej lub później stanie przed koniecznością zaznajomienia nieazjatyckich użytkowników ze swoim nowym systemem - HarmonyOS.
Historia zna wiele przypadków wielkich, którzy się na tym wyłożyli. Pomijając dawny RIM, który nie miał szans, przecierając zaspane oczy, porwał się na to Microsoft. Próby wprowadzenia Windows Phone, później eksperymenty, Nokia, Nokia Lumia, sama Lumia. Do tego Stephen "Koń Trojański" Elop. To była pełna błędów akcja, góra pieniędzy wyrzuconych w błoto.
Nie wyszło także dlatego, że Microsoft nie kojarzył się użytkownikom jako producent sprzętu. Do dziś, choć produkuje, nie celuje w masowego użytkownika - linia Surface to piekielnie dobre i jeszcze droższe sprzęty - linia dla wąskiego grona użytowników, zbliżona do macbookowej.
Huawei z kolei użytkownikom kojarzy się przede wszystkim jako producent. Huawei mnóstwo o nich wie - dane gromadzone przez całe generacje smartfonów w rękach Europejczyków. Huawei ma know-how, potężne zaplecze finansowe do ratowania segmentu komórek (a pamiętajmy, że prowadzi inne, wysoce lukratywne biznesy). Wreszcie, ma jakieś pole manewru, by rywalizować ceną, nawet bez Androida na pokładzie, na bardzo wrażliwych na to rynkach.
Trudno spekulować, co dalej. Firma na razie uniosła gardę i przyjmuje ciosy, mniej lub bardziej celne. Przygotowuje się. W obliczu wciąż trwających i niewiadomych przepychanek mocarstw, rewolucyjna zmiana narracji czy sytemu mogłaby zrobić więcej złego niż dobrego, gdyby mocarstwa się jednak dogadały prędzej niż później.
Tymczasem już istniejące flagowce zadowalają w pełni nawet bardzo wymagających użytkowników. Firma zmyślnie odpaliła dziś sklep internetowy z ogromnymi przecenami. Mate20 tańszy o niemal 3 tys. zł niż w dniu premiery, spokojnie pociągnie dwa lata miłego użytkowania. A przez dwa lata wiele się może zdarzyć, za dwa lata kończy się kadencja Trumpa.