Nie zawsze trzeba być genialnym hakerem, aby unieszkodliwić tę czy inną technologię. Udowodnił to oskarżony o morderstwo Amerykanin, Clint Walker. Wypuszczono go z aresztu za kaucją pod warunkiem, że jego położenie będzie stale monitorowane za pomocą nadajnika GPS. Był w tym tylko jeden haczyk: to sam Walker miał płacić za nadajnik.
Jak pisze amerykański "Newsweek", Walker miał co miesiąc opłacać zamontowany u jego kostki nadajnik GPS.
Oskarżony miał sam płacić za nadzór
Okazało się jednak, że cały ten system da się pokonać jedną prostą sztuczką: w pewnym momencie Walker zwyczajnie za GPS nie zapłacił. Zamiast jednak zgłosić to do sądu, który ustalał warunki kaucji, obsługująca system prywatna firma po prostu... wyłączyła nadajnik.
Co najmniej dwa tygodnie minęły zanim ktokolwiek zorientował się, że coś jest nie tak. Jak się łatwo domyślić, odpowiadająca za system firma Guarding Public Safety straciła kontrakt po tej właśnie samodzielnej akcji. Amerykańscy urzędnicy nie potrafią jednak powiedzieć, czy takich przypadków może być więcej.
GPS łapie złoczyńców
Nawigacja satelitarna sprawia, że śmiercionośne rakiety trafiają w cele oddalone o tysiące kilometrów, że dojeżdżamy pod wskazany adres, ale mogą też pomoc w namierzeniu złodziejki kwiatów z cmentarza. Tak stało się w Przybysławicach niedaleko Ostrowa Wielkopolskiego.
Pewna kobieta miała dość tego, że ktoś regularnie kradł kwiaty z grobu bliskiej jej osoby, w związku z czym wiązance kwiatów, którą zostawiła na nagrobku, umieściła miniaturowy nadajnik GPS, raportujący o swoim położeniu. Złodziejka wiązanek została w ten sposób przyłapana.
Z kolei dziennikarze programu Uwaga w TVN, gdy dotarły do nich wieści o tym, że w jednej z podwarszawskich miejscowości do adresatów przestały przychodzić listy i przesyłki. Postanowili wysłać listem poleconym odbiornik GPS do jednego z mieszkańców miejscowości. Według regulaminu, przesyłka powinna dotrzeć do odbiorcy na drugi dzień. I dotarła. Do urzędu pocztowego, gdzie przeleżała kolejne dwa tygodnie.