
Reklama.
Od 2021 roku państwo będzie dopłacać spółkom energetycznym za utrzymywanie elektrowni w gotowości do pracy. Pieniądze na ten cel popłyną z kieszeni odbiorców – pisze Gazeta Wyborcza. A już w październiku przyszłego roku na naszych rachunkach pojawi się kolejna pozycja, czyli opłata mocowa.
Co to oznacza? Odnawialne źródła energii charakteryzują się niestabilnością. Nie zawsze wieje wiatr, nie zawsze świeci słońce. W pogotowiu muszą więc być tradycyjne elektrownie, przynajmniej do momentu, gdy nie nauczymy się magazynować dużych ilości energii. Pieniądze pozyskane z opłaty mocowej mogłyby być przeznaczone na dywersyfikację i zwiększenie rezerw odnawialnych źródeł energii. Trafią jednak do najstarszych elektrowni węglowych, produkujących bardzo brudną energię.
– Konsekwencje takiego obrotu sprawy? Strumień publicznej kasy wesprze powolną agonię nieefektywnych ekonomicznie starych bloków, a nowym węglówkom, które bez dopłat od początku generowałyby straty, pozwoli produkować najdroższy prąd w Europie – pisze Gabriela Łazarczyk w Wyborczej.
W efekcie zielona rewolucja w Polsce długo jeszcze nie nadejdzie, bo będziemy za własne pieniądze dokładać do spalania węgla.
Jesteśmy w ogonie Europy
Wiadomo już, że Polska nie spełni ekologicznych wyzwań, jakie nałożyła na nas Unia Europejska. Nie uda nam się osiągnąć nawet niezbyt wygórowanego celu 15 proc. udziału OZE w produkcji energii. Z jednej strony to zaskoczenie, bo nasze władze ciągle podkreślały, że Polska jest na dobrej drodze do spełnienia zakładanych celów. Nie były one zbyt wygórowane – do 2020 roku z odnawialnych źródeł powinniśmy produkować przynajmniej 15 proc. energii.
Wiadomo już, że Polska nie spełni ekologicznych wyzwań, jakie nałożyła na nas Unia Europejska. Nie uda nam się osiągnąć nawet niezbyt wygórowanego celu 15 proc. udziału OZE w produkcji energii. Z jednej strony to zaskoczenie, bo nasze władze ciągle podkreślały, że Polska jest na dobrej drodze do spełnienia zakładanych celów. Nie były one zbyt wygórowane – do 2020 roku z odnawialnych źródeł powinniśmy produkować przynajmniej 15 proc. energii.
O tym, że się uda, zapewniał i premier, i Ministerstwo Energii. Eksperci twierdzili, że to niemożliwe, ale władze ignorowały te głosy. Okazuje się, że ktoś cały czas mijał się z prawdą. Na dodatek o tych problemach nie była informowana opinia publiczna.
– Zaprezentowane wyniki obliczeń wskazują, że w 2020 r. udział OZE w zużyciu energii finalnej brutto wyniesie ok. 13,8 proc.” – napisało Ministerstwo Energii w dokumencie przesłanym Komisji Europejskiej, do którego dotarli dziennikarze WysokieNapiecie.pl.
Rząd broni się w tym dokumencie, podkreślając, że wiele krajów ma problemy z realizacją swoich celów. To fakt, ale wielu innym się udało – choćby Czechom, Litwie, Estonii, Chorwacji czy Rumunii.
Polska przyznaje też, że nawet osiągnięcie kolejnego celu – 21 proc. udziału OZE za 10 lat będzie dla nas wielkim wyzwaniem i nie będziemy skłonni go zwiększać.