Są w Polsce miejscowości, których mieszkańcy nie mogą mieć pewności co do tego, czy kaloryfery nie przestaną pewnego dnia grzać. To scenariusz, który zakrawa na ponury żart, ale może się niespodziewanie szybko ziścić. Spalanie węgla staje się po prostu za drogie, a Polska nie zna żadnej alternatywy.
Problem dotyczy szczególnie mniejszych miejscowości. W dużych miastach ciepłownie i elektrociepłownie to potężne przedsiębiorstwa, które na bieżąco inwestują w infrastrukturę i mają spore zasoby gotówki. A także starają się unowocześniać produkcję ciepła i odchodzić od spalania węgla.
W mniejszych miastach ciepłownie i elektrociepłownie były spokojnymi miejscami do pracy, w których przez lata działo się niewiele. A szkoda, bo jak się okazuje nawet 9 na 10 systemów ciepłowniczych w Polsce wymaga natychmiastowej modernizacji – pisze Mariusz Janik w Rzeczpospolitej.
Dlaczego elektrociepłownie wpadły w tarapaty?
Bo są przestarzałe, spalają węgiel i muszą obecnie płacić kilka razy węgiel za uprawnienia do emisji CO2.
– Problemy z cenami ciepła są połączone z problemami cen prądu jednym faktorem: cenami do emisji uprawnień dwutlenku węgla. W gruncie rzeczy mogliśmy przypuszczać, że nastąpi kryzys tego typu, odkąd Polska przystąpiła do systemu ETS, czyli europejskiego systemu handlu emisjami. W 2014 roku problem ten był już zauważany a ówczesna premier Kopacz uspokajała polski przemysł, że nie czeka nas radykalna podwyżka cen uprawnień, że jakoś to rząd wynegocjuje. Przyszłość to zweryfikowała – mówi w rozmowie z INNPoland.pl Marek Przychodzeń z firmy doradczej EIDOS.
– W mojej ocenie, jeśli nic się nie zmieni w polityce klimatycznej EU (a nic na to nie wskazuje) Polskę czeka dalsza konieczność transformacji energetycznej. Zarówno energetyka zawodowa (tj. elektrownie) jak i energetyka cieplna większość energii wytwarza z węgla, który jest obciążony wysokim podatkiem, bo taki jest cel polityczny: wyrugowanie węgla z miksu energetycznego – dodaje.
Coraz więcej ciepłowni balansuje na granicy upadłości. Zaskoczyły je: wzrost cen emisji CO2, kurs euro i ceny węgla. Niemal z dnia na dzień przedsiębiorstwa zostały bez gotówki – czytamy w Rzeczpospolitej. Zakłady, które jeszcze rok – dwa lata temu hojnie sponsorowały miejskie kluby sportowe albo imprezy kulturalne, obudziły się z wyczyszczonymi portfelami i brakiem szans na lepsze zarobki w przyszłości.
Faktem jest, że siekierę w plecy wbił im też rząd. Bo miał pieniądze na pomoc, inwestycje i modernizację elektrowni i ciepłowni. Ale środki uzyskane ze sprzedaży otrzymanych za darmo certyfikatów na emisję CO2, wolał wydać na ustawy zatrzymujące ceny energii. Czyli czysto polityczny instrument do realizacji krótkoterminowych celów wyborczych. Efekt? Cwałujące podwyżki zostały na chwilę przytrzymane w cuglach. Ale znowu ktoś wbił im ostrogi w boki i zaczynają wchodzić w galop. A pieniądze, które mogłyby i powinny być przeznaczone na przynajmniej częściowe odejście od węgla, zostały radośnie skonsumowane i już ich nie ma.
Co więcej – firmy zajmujące się zawodowo spalaniem węgla nie dostaną niedługo żadnych kredytów ani pożyczek. Lista instytucji gotowych finansować takie przedsięwzięcia jest żałośnie krótka i szybko się kurczy.
A może pomoże konsolidacja sektora?
Lokalne ciepłownie i elektrociepłownie to firmy obracające sporymi pieniędzmi, ale raczej niewielkie. Być może zrzeszenie ich w większą grupę pozwoliłoby im zyskać siłę do działania i transformacji?
– Moim zdaniem nie, ponieważ jak wskazałem wyżej, problemem nie jest centralizacja czy decentralizacja, tylko źródło wytwarzania: jeśli jest to węgiel, problem pozostanie. Stąd konieczność transformacji i jak słusznie w artykule z Rzeczpospolitej podnoszono, zamiana węgla na gaz ziemny też nie jest w długim okresie czasu pozbawiona ryzyka, ponieważ gaz ma status paliwa przejściowego – mówi nam Marek Przychodzeń.
A jeśli ciepłownia zbankrutuje?
W obecnej sytuacji nietrudno wyobrazić sobie scenariusz, który mrozi krew w żyłach. Z powodu braku kapitału obrotowego i długów bankrutuje ciepłownia w miejscowości Zimne Nóżki. Efekt? Kaloryfery w całym mieście przestają grzać, zimno jest w mieszkaniach, szkołach, przedszkolach, urzędach. Jedynie szpital ma własną kotłownię, przychodzą tam więc rodzice z dziećmi, by się ogrzały w poczekalni. Ale miejsca ubywa, bo zajmuje je tabun przeziębionych pacjentów. Co dalej?
– Wtedy mieszkańcy będą musieli radzić sobie sami, albo rząd znacjonalizuje ten sektor i/lub wymyśli specjalny podatek finansujący transformację. Ogólne przesłanie jest takie: Polska nie posiada obecnie żadnej przemyślanej strategii transformacji energetycznej stąd zderzamy się obecnie z Unią, która strategię taką posiada i narzuca ją Polsce. W tego punktu widzenia ceny energii czy ciepła bedą rosły tak długo, jak długo Polska nie zmieni miksu energetycznego na bardziej przyjazny środowisku – podkreśla Marek Przychodzeń.