Portal BRD24.pl odkrył potężną lukę w systemie karania kierowców za wykroczenia drogowe zarejestrowane przez fotoradar. List ze zdjęciem wystarczy spalić przed przeczytaniem. No prawie, można go też odłożyć do szuflady. To wystarczy, by nie płacić mandatu.
Niedawno Najwyższa Izba Kontroli bardzo krytycznie podsumowała działanie systemu fotoradarów w Polsce. Okazało się, że Urzędnicy Generalnego Inspektoratu Transportu Drogowego pozwolili przedawnić się wykroczeniom wartym łącznie miliony złotych, a żeby zbyt skuteczny system nie psuł im statystyk... programowali urządzenia nawet na 30 km/h powyżej dozwolonej prędkości.
Jak wynika z raportu NIK, do ciekawych rzeczy dochodziło już na etapie planowania inwestycji. Zakupione urządzenia pokrywają jedynie 77 km, czyli mniej niż 1 proc. dróg w całej Polsce. Choć urządzenia miały być instalowane w okolicach, w których często dochodziło do wypadków śmiertelnych – w ośmiu lokalizacjach w latach 2011-2014 nie było żadnych ofiar śmiertelnych wypadków drogowych.
Teraz portal BRD24.pl, zajmujący się tematyką bezpieczeństwa na drogach, odkrył kolejną lukę w tym systemie.
– Mamy świadomość, że publikując te dane być może sparaliżujemy cały system GITD. Mamy jednak nadzieję, że dzięki temu zatrzymany zostanie powolny rozpad tego nadzoru w Polsce, a rząd zdecyduje się na zmianę prawa, która pozwoli uratować ten rodzaj kontroli nad piratami drogowymi – pisze naczelny serwisu, Łukasz Zboralski.
Nie chcesz płacić, to nie płać
Okazało się, że z jednej strony rośnie liczba kierowców przyłapanych przez fotoradary, ale nie przekłada się to na liczbę mandatów. Jak to możliwe? Zboralski pisze, że w 2018 r. CANARD skierował 4087 wniosków o ukaranie do sądu. Dramatycznie mało – ta liczba to zaledwie pół procenta zarejestrowanych wykroczeń.
Gdyby odpowiednie służby kierowały do sądów sprawy wszystkich osób, które nie odpowiadają na listowne wezwanie, sankcje dotknęłyby ledwie 1,6 proc. z nich.
W efekcie najskuteczniejszym sposobem na uniknięcie mandatu za wykroczenie zarejestrowane przez fotopułapkę jest zignorowanie pisma. Szansa, że służby akurat naszą sprawę skierują do sądu, jest znikoma.
Portal BRD24.pl zauważa jeszcze jedno. Otóż urzędnicy muszą ręcznie sporządzać całą dokumentację procesową. To czaso- i pracochłonne a na dodatek sprawia, że system, który miał być automatyczny, jest taki tylko z nazwy.
NIK odkrył, że odpowiedzialny za system Generalny Inspektorat Transportu Drogowego miał też spore niedobory kadrowe, które nie pozwalały mu sprawnie zajmować się zweryfikowanymi już wykroczeniami. Z tego powodu w GITD przedawniło się aż 115 tys. spraw, które przyniosłyby finansom publicznym dodatkowe 26,3 mln zł.