„Wielka część ludzkich krzywd we współczesnym świecie bierze się z przekonania o szczególnej wartości pracy” – twierdził Bertnard Russell, brytyjski filozof i matematyk, w swoim eseju „Pochwała próżniactwa”. Choć kontrowersyjną tezę wysnuł już w 1935 roku, to można odnieść wrażenie, że mimo upływu lat, stosunek ludzkości do celebrowania pracy nie ulega zmianie. No, przynajmniej w Polsce.
Szczytny wyzysk
Praca jest cnotą, jest etyczna i obowiązkowa. Tę myśl większości z nas od dzieciństwa kładą do głów rodzice czy nauczyciele. Z kolei oni o wartości pracy dowiedzieli się od swoich przodków, i tak od dziada pradziada. Skąd jednak to poczucie, że praca jest tak wielką cnotą, której niekiedy warto poświęcić swoje życie?
Praca istnieje od zarania dziejów. Począwszy od egipskiego niewolnika czy chłopa uprawiającego ziemię, po szewca albo pracownika fabryki przemysłowej, ludzkość pracowała. Zapewne w tym samym momencie, w którym pojawiła się praca, zaczęły istnieć podziały - na wykonujących pracę oraz na tych zlecających jej wykonywanie.
Dość kontrowersyjną tezę mówiącą o pochodzeniu szczególnej wartości pracy postawił brytyjski eseista Bertnard Russell. W swoim eseju „Pochwała próżniactwa” zauważył, że myśl o pracy jako cnocie zasiali w biednej ludności bogacze, którzy utrzymywali się z pańszczyzny i ceł nakładanych na słabszych od siebie.
W ten sposób chcieli zmusić biedotę do pracy, a było to tym łatwiejsze, im ciężki wysiłek biedoty miał szlachetniejszy wydźwięk. Niedługo później do retoryki o pracy w pocie czoła ku większemu dobru dołączył Kościół, który, pobierając daniny od mieszczan, powoływał się na wolę Wszechmogącego.
„Historycznie biorąc, pojęcie obowiązku było środkiem, przy pomocy którego posiadający władzę skłaniali wszystkich pozostałych, aby żyli zgodnie z interesami swoich władców, a nie zgodnie z interesem własnym” – podsumowuje filozof.
Coś poszło nie tak
W czasach rewolucji francuskiej istniał 10-dniowy tydzień roboczy, a u szczytu czasów rewolucji przemysłowej robotnicy harowali w fabrykach nawet po 16 godzin dziennie, bez wolnych weekendów - te są wymysłem czasów nowożytnych, a dokładniej Henry'ego Forda. 5-dniowy tydzień pracy funkcjonuje na świecie od 1926, kiedy to prekursor motoryzacji wprowadził przymusowy dwudniowy weekend dla swoich pracowników.
Całe dwa dni bez pracy rozbudziły apetyt na więcej wolnego w przyszłości. Kluczowe w tej kwestii miały być nowoczesne technologie. Jeszcze w latach 60-tych poprzedniego wieku eksperci i naukowcy byli święcie przekonani, że automatyzacja pracy i postęp technologiczny niebawem dadzą wytchnienie ludziom pracy, a na świecie (przynajmniej tym europejskim i amerykańskim) zapanuje Wielki Odpoczynek.
Ba, w 1928 roku spod pióra Johna Maynarda Keynesa powstał nawet esej, w którym autor sugerował, że za sto lat ludzie będą pracować trzy godziny dziennie. O tym samym był przekonany Bertnard Russell. Brytyjczyk zwracał uwagę na bezsens zwiększania produkcji w świetle rozwoju maszyn, wykonujących lwią część pracy za ludzi i namawiał do pracy przez zaledwie cztery godziny w ciągu dnia.
Coś jednak poszło nie tak. Zamiast korzystać z dobroci postępu technologicznego, ludzie wciąż pracują i pracują, będąc święcie przekonanymi, że nie mogą pracować mniej. Nawet jak już uszczkną odrobinę wolnego, nie potrafią odpocząć, czując się wewnętrznie przymuszonymi do ciągłego rozwoju i spędzania wolnego w pożyteczny sposób.
Jak wyjaśnia pisarz Peter Fleming w swojej książce „Dead Man Working”, postęp technologiczny i automatyzacja pracy spowodowały drastyczną zmianę samej natury pracy. Człowiek, który fizycznie nie jest w stanie dorównać komputerom i maszynom, potrafiącym pracować 24 godziny na dobę, wciąż się stara i orze jak tylko może.
Przyczyna w dużej mierze leży również w coraz większych globalnych potrzebach ludzkości. Jak zauważył Radosław Omachel z „Newsweeka”, rewolucja technologiczna w parze z rewolucją marketingową wykreowały nadkonsumpcję. Ludzkość kupuje rzeczy niepotrzebne, a gdy te przestaną być modne, wyrzuca je i nabywa nowe. Do spełnienia tych rozbuchanych zachcianek niezbędna jest nieustanna produkcja, zaś do niej potrzeba całej masy zapracowanych rąk.
Całe wieki w robocie? Podziękuję
Etos pracy i harówka w pocie czoła mają szansę odejść do lamusa. Jak wskazuje w rozmowie z INNPoland.pl prof. Piotr Olaf Żylicz, psycholog z Uniwersytetu SWPS, istnieje ogromna różnica pokoleniowa między ludźmi zarządzającymi obecnie gospodarką, a młodymi, od niedawna będącymi na rynku pracy.
– Z obserwacji studentów i własnych dzieci widzę, że tzw. pokolenie Z dużo bardziej zwraca uwagę na balans między pracą a życiem prywatnym. Praca nie powinna im przeszkadzać w relacjach, zaburzać wartości. Jeśli młody ma dużo pracować, to jego praca musi mieć jakiś sens – ma być rozwojowa, ciekawa, pożyteczna, dająca jakąś wartość społeczną. Praca dla pracy, bo tak każe firma, mająca dzięki temu większe zyski, coraz bardziej traci na znaczeniu – stwierdza.
Tymczasem starsza generacja ma według eksperta bardzo silny nawyk pracowania „do bólu i śmierci”. Są to głównie ludzie, którzy w latach 90-tych wkroczyli na rynek pracy „z radością budowania nowej Polski”. Ten zapał wykorzystały firmy, które kazały pracownikom wyrabiać nadgodziny, pracować w weekendy i być dostępnym o każdej porze dnia i nocy.
– Dzięki temu osiągnęliśmy niebywały postęp, jednak ogromnym kosztem. Jako psycholog do dziś „zbieram” ludzi, którzy przedobrzyli z pracą. Jednak widzę nadzieję w młodym pokoleniu, które coraz bardziej pragnie pracować z domu w elastycznych godzinach i poświęcać pracy o wiele mniej czasu niż ich rodzice czy dziadkowie. W obliczu takich pragnień rynek pracy nie będzie mógł pozostać bezczynny i w końcu zacznie się przekształcać – zauważa.
Polacy nie chcą pracować krócej
Na zmianę przyjdzie nam jednak poczekać. Dla lwiej większości Polaków pomysł, by pracować tylko kilka godzin dziennie lub krócej niż pięć dni w tygodniu wydaje się niedorzeczny. Potwierdzają to badania „The Workforce View 2019” firmy ADP, które ukazują wyjątkowy wśród europejskich narodów zapał krajan znad Wisły do pracy.
Spośród 10 tys. ankietowanych europejskich pracowników wyraźnie wyróżniają się Polacy, którzy pokazują, że nie w głowie im leniuchowanie. Tylko 37 proc. rodaków uważa, że 4-dniowy tydzień pracy to dobry pomysł, reszta jest jego zagorzałymi przeciwnikami. W niechęci do dłuższego weekendu jesteśmy odosobnieni – mieszkańcy innych krajów Europy mają średnio o 19 proc. wyższą chęć większej ilości wolnego.
Jednocześnie według rankingu OECD Polacy są jednym z najbardziej zapracowanych narodów. Jeszcze w 2015 roku statystyczny Kowalski w pracy spędzał 1963 godziny rocznie. Dłużej od niego pracował jedynie pracownik z Meksyku (2246), Kostaryki (2230), Korei (2113), Grecji (2042), Chile (1998) oraz Rosji (1978).
Harówka Polaków wydaje się nie znać końca, czego przykładem może być nasz stosunek do urlopów. Polska Państwowa Inspekcja Pracy musi zmuszać pracowników i pracodawców, by ci brali przysługujące im w pracy wolne. Tylko w 2017 roku PIP interweniowała w sprawie 22,3 tys. osób, które nie wykorzystały zaległych urlopów. Statystyki z roku na rok tylko rosną. Co więcej, aż 43 proc. polskich pracowników wyrabia bezpłatne nadgodziny, co również wykazało tegoroczne badanie ADP.
Mimo że harujemy jak woły, paradoksalnie nasza praca jest niewiele warta. Wydajność Polaków jest jedną z najniższych na świecie, jak wskazują liczne badania, m.in. przeprowadzone przez AON Hewitt w 2017 roku. Pokazało ono, że tylko 48 proc. polskich pracowników jest zaangażowana w swoje obowiązki wobec 62 proc. europejskiej średniej.
Mniej pracy, piękniejsze życie
Nam, Polakom, wciąż trudno zrozumieć, że mniej godzin spędzonych w pracy równa się większa wydajność i poczucie szczęścia oraz, w szerszej perspektywie, wyższe zyski dla firmy. Potwierdza to niedawny eksperyment, przeprowadzony w japońskiej odnodze Microsoftu, który postanowił sprezentować pracownikom 3-dniowy weekend, dzięki czemu odnotował znaczne oszczędności na prądzie i papierze do drukarek, bez uszczerbku na wynikach finansowych.
Coraz liczniejsze badania udowadniają, że mózg jest rzeczywiście najefektywniejszy, gdy pracuje mniej. Zespół australijskich naukowców pod kierunkiem prof. Colina McKenzie z Uniwersytetu Melbourne wykazał, że pracownicy po 40. roku życia powinni pracować ledwie 25 godzin tygodniowo. W przypadku, gdy pracownik poświęca pracy więcej niż 60 godzin tygodniowo, jego inteligencja kognitywna jest niższa niż u osób zupełnie niepracujących.
Mniej pracy pozytywnie wpływa również na samopoczucie. Mniejsza liczba godzin spędzonych w biurze sprawia, że pracownicy - abstrahując od tych cierpiących na pracoholizm - są zwyczajnie szczęśliwsi, mają więcej czasu dla siebie i rodziny, realizują swoje pasje. Według raportu „Nowa era motywacji” Hays Poland i Mind&Soul Business co czwarty Polak rozważa zmianę pracy nie z powodu pieniędzy, lecz z uwagi na brak równowagi między życiem osobistym a zawodowym. A to mówi wiele.
Coś musi być zatem na rzeczy, skoro liczne badania potwierdzają wyższość krótszej pracy nad dłuższą, a wybitne jednostki zachęcały do niej już niemal wiek temu. Jak zauważył bowiem Bertnard Russell, dzięki krótszej pracy „nade wszystko zapanuje szczęście i radość z życia zamiast nerwowego napięcia, przemęczenia i złej przemiany materii.
Wykonywanej pracy będzie dość dużo, aby odpoczynek pozostał przyjemnością, a jednocześnie nie dość dużo, by mogła ona doprowadzić do stanu wyczerpania. (…) Pogoda ducha jest tą cechą charakteru, której świat potrzebuje najbardziej, ale nie rodzi się ona w bezustannej walce, lecz w życiu płynącym w spokoju i poczuciu bezpieczeństwa”.