Przed ubiegłorocznymi wyborami parlamentarnymi Jarosław Kaczyński złożył obietnicę: w 2024 roku płaca minimalna wzrośnie do 4 tys. zł, a już w 2021 roku miałaby wynieść 3 tysiące. Ale przez koronawirusa nadchodzi kryzys gospodarczy. Zdaniem firm to zły czas na podwyżki.
W tym roku pensja minimalna wzrosła do 2600 złotych brutto - o 350 zł w stosunku do 2019 roku - dobijając do prawie 50 proc. średniej krajowej - tak jak chcieli związkowcy z "Solidarności". W kolejnych latach, zgodnie z zapowiedziami rządu, miały być kolejne spektakularne wzrosty.
W prognozach sprzed kilku miesięcy polska gospodarka miała rosnąć, a firmy miały się rozwijać i być może znalazłyby pieniądze na obiecane przez PiS podwyżki - pisze money.pl.
Możemy już o takim scenariuszu zapomnieć. Według ostatnich ogłoszeń Ministerstwa Finansów w tym PKB ma spać o 3,4 proc.
– Widzimy, jakie dane spływają z rynku. Szczególnego wzrostu płac nie będzie, nie ma więc szans, aby utrzymać zapisaną w budżecie prognozę dotyczącą przeciętnego wynagrodzenia. Może się okazać, że obecny poziom płacy minimalnej będzie stanowić nie 50 proc., ale nawet 60 proc. przeciętnego wynagrodzenia – komentuje dla money.pl główny ekonomista Pracodawców RP dr Sławomir Dudek.
Dopiero wchodzimy w kryzys
– Zadeklarowanie 3 tys. zł byłoby nieodpowiedzialne. Przypomnę tylko, że dopiero wchodzimy w kryzys. Ja bym w ogóle wrócił do dyskusji o mechanizmie kształtowania pensji minimalnej. Bardzo bym chciał, by debata toczyła się na Radzie Dialogu Społecznego. Pewne deklaracje wyborcze mogą być niebezpieczne –proponuje Maciej Witucki, prezydent Konfederacji Lewiatan.
Egzystencja tych, którzy zarabiają ustawowe minimum, często jest pełna wyrzeczeń i skrupulatnego liczenia, a wśród młodych ludzi wkraczających w dorosłość nierzadko wymaga wspomagania przez zamożniejszych krewnych. Jednak to, co dla jednego jest bliskie nędzy, dla drugiego może być normalną, codzienną doczesnością. Wszystko rozbija się o poczucie godności.