Rząd chce kontynuować swoją politykę zwiększania płacy minimalnej. Niestety, koncepcje pomyślane w czasie prosperity gospodarczej, mogą się odbić czkawką w trakcie kryzysu. Nierozsądny wzrost minimalnej krajowej może być bowiem problematyczny dla gospodarki, a co za tym idzie - dla większości jej uczestników.
Konfederacja Lewiatan zwróciła uwagę, że planowana podwyżka płacy minimalnej w 2020 r. do 2800 zł nie współgra z trudną sytuacją pracodawców. Organizacja stwierdziła, że jeśli nie ma możliwości zamrożenia mechanizmu wzrostu minimalnego wynagrodzenia, to powinno ono wynieść 2716 zł w 2021 r. (w tej chwili jest to 2600 zł brutto).
– Nie stać nas, w czasie recesji, na tak wysoką podwyżkę płacy minimalnej. Dla firm oznaczać to będzie dalszy wzrost kosztów pracy, w sytuacji kiedy od kilku miesięcy zmagają się ze skutkami pandemii COVID-19. Część przedsiębiorstw będzie miała problemy z utrzymaniem zatrudnienia – powiedział cytowany w komunikacie, Grzegorz Baczewski, dyrektor generalny Konfederacji Lewiatan.
Wylanie dziecka z kąpielą
Pewną ironią jest, że wzrost płacy minimalnej, zamierzony na poprawę sytuacji finansowej najmniej zarabiających, może się obrócić przeciwko nim.
Taki wzrost skutkuje wyższym kosztom pracy. Przedsiębiorstwa, które nie zdołają im podołać, upadną albo zredukują załogę. W obu przypadkach pracownicy, zamiast zyskać, stracą.
Zwiększone koszty pracy to też dodatkowa pokusa do zatrudniania "na czarno". Niektórzy pracodawcy mając wybór pomiędzy płaceniem ponad swoje możliwości (de facto bankructwem), zredukowaniem kadry, a wypchnięciem pracowników do szarej strefy - wybiorą to ostatnie. Tym samym zatrudnieni stracą składki na ZUS i NFZ, a ich sytuacja pracownicza się pogorszy.
Konfederacja Lewiatan podniosła temat kompresji wynagrodzeń. Zbyt szybkie podnoszenie płacy minimalnej zaburza jej funkcję informacyjną. W idealnym świecie im stanowisko obarczone jest wyższą odpowiedzialnością, tym płaca za nie odpowiednio rośnie.
Niestety - nie żyjemy w utopii i wciąż jest wiele trudnych zawodów, takich jak na przykład pielęgniarze czy ratownicy, którzy zarabiają relatywnie niewielkie kwoty w stosunku do warunków swojej pracy. Zwiększenie wynagrodzeń nawet za najprostsze prace, spowoduje, że takie osoby dwa razy się zastanowią zanim nakierują swoją ścieżkę kariery na niskopłatny, ale odpowiedzialny i trudny zawód.
Opisywaliśmy już w INNPoland lęki przedsiębiorców i skutki, które stopniowy wzrost płacy minimalnej może na nich wywrzeć. Wtedy eksperci Konfederacji tłumaczyli, że musimy w tej sprawie zachować realizm i twardo stąpać po ziemi, a jeśli chcemy uniknąć kłopotów na rynku pracy w kolejnym roku, w ryzach trzymać musimy wszelkie inicjatywy związane ze wzrostem kosztów pracy.
Czy na wyższej płacy minimalnej zyskuje skarb państwa?
Zwracaliśmy też uwagę na problem, że jednym z beneficjentów wzrostu płacy minimalnej jest państwo. Zyskuje na tym pośrednio, bo więcej pieniędzy w kieszeni pracownika to większa konsumpcja, a tym samym zwiększone wpływy z VAT i innych podatków.
Podobnie, choć w teorii, może się zwiększyć zasobność ZUSu. Składki są obliczane na podstawie przeciętnego i minimalnego wynagrodzenia. I tak na przykład wzrost płacy minimalnej równa się wprost zwiększeniu wysokości preferencyjnej składki ZUSowskiej, odprowadzanej przez niektórych przedsiębiorców (jest obliczana na podstawie minimalnego wynagrodzenia).
Choć i tu na dwoje babka wróżyła. Jeśli wyższa płaca minimalna przyczyni się do redukcji zatrudnienia, to ucierpi na tym wysokość wpływów z PIT i wielu innych podatków. W końcu daniny to luksus, na który mogą sobie pozwolić głównie zatrudnieni, więc osoby bez pracy nie będą mieli czym się dzielić z państwem.
To samo nastąpi w przypadku wypchnięcia zatrudnionych do szarej strefy. Od dochodów ukrytych przed administracją publiczną, skarbówka nie weźmie daniny. Nie zyska też ZUS, bo nie zdoła pobrać należnych składek.
I oczywiście - źle wróżą finansom publicznym ewentualne liczne bankructwa firm. Skarb państwa straci podatników, a na dodatek kolejni bezrobotni obciążą finanse publiczne.