W zamierzeniu teleporada miała być podczas epidemii koronawirusa pomocnym, odciążającym stacjonarnych lekarzy narzędziem. Jednak przy rekordowej liczbie zakażeń nawet ten system okazał się niewydolny, zarówno w małych, jak i większych przychodniach.
Jak alarmują pacjenci, na teleporadę trzeba czekać nawet tydzień. Nie ważne, że mają gorączkę i źle się czują - wolnych terminów na telefoniczne konsultacje z lekarzami zwyczajnie brak.
– Próbowałam umówić się na wizytę do mojego lekarza rodzinnego, na rejestracji powiedziano mi, że najbliższa teleporada może odbyć się dopiero za tydzień. Mówiłam, że mam gorączkę i źle się czuje, ale pani na rejestracji tylko przeprosiła – opowiada w rozmowie z RMF24 jedna z pacjentek.
Z czego to wynika? Jedna z naszych czytelniczek wskazuje, że w jej przychodni teleporady są utrudnione, ponieważ jeden z obsługujących telefon lekarzy sam zachorował na COVID-19. Zdrowy rozsądek podpowiada również, że przy kilku tysiącach zachorowań dziennie moce przerobowe personelu medycznego muszą być mniejsze.
Jest to problem zwłaszcza dla osób pracujących stacjonarnie, które nie mogą przejść na pracę zdalną. Brak zwolnienia lekarskiego sprawia, że nawet z objawami infekcji wciąż muszą pracować, narażając zdrowie współpracowników.
Jak podkreśla NFZ, jeśli nie możemy w naszej przychodni uzyskać teleporady, powinniśmy zgłosić to do swojego wojewódzkiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia. Warto również pamiętać, żeby nie zwlekać z umówieniem telefonicznej konsultacji z lekarzem w momencie, gdy dopadają nas pierwsze objawy przeziębienia.