W czwartek niespodziewanie zapowiedziano rządowy plan zamknięcia siłowni, basenów i aquaparków. Jak mówią nam właściciele obiektów z branży fitness, nawet nie zdążyli się pozbierać po marcowym lockdownie, a rząd już postanawia ich zamknąć. Dla wielu z nich może być to koniec własnego biznesu.
Jak pisaliśmy w INNPoland.pl, Od soboty w największych polskich miastach zostaną ponownie zamknięte siłownie, baseny i aquaparki – a równocześnie szeroko otwarte pozostaną drzwi... kościołów. Po ogłoszeniu decyzji PiS w internecie zawrzało: wściekli są zarówno klienci siłowni, jak i ich właściciele.
Zaraz po ogłoszeniu nowych restrykcji w czerwonych strefach Polska Federacja Fitness opublikowała dramatyczne oświadczenie, w którym zapowiedziała protest pod Sejmem. Odbędzie się on w najbliższą sobotę.
Drugi lockdown siłowni – co sądzą o tym właściciele?
O opinie na temat kontrowersyjnej decyzji zapytaliśmy się samych zainteresowanych – właścicieli siłowni. Przebija w nich zdziwienie oraz niepewność, co jest jak najbardziej zrozumiałe.
– Sytuacja nie zdążyła wrócić do normy po wiosennym zamknięciu, a rząd znów zamyka siłownie. Które przecież - paradoksalnie - mogłyby pomóc w budowaniu odporności, zachęcając klientów do aktywności fizycznej z zachowaniem reżimu sanitarnego. Najbardziej przykre w tym wszystkim jest to, że sklepy, kościoły (!), kina i teatry pozostają otwarte i dalej mogą działać – mówi nam Kamil Duklanowski, właściciel lokalu Duklangymteam.
– Już pierwszy lockdown dał nam mocno w kość i jeszcze nie zdążyliśmy zaleczyć ran. Obecnie mam swój jeden lokal z treningami personalnymi 1:1 i nawet tu jest krucho. Decyzja o zamknięciu siłowni i klubów fitness to kopanie leżącego – dodaje Duklanowski.
Ogólna zapowiedź rządzących dla osób prowadzących biznes fitness jest bardzo enigmatyczna. Duże sieciówki już zapowiadają zamknięcia - Fitness Klub Zdrofit na swoich portalach społecznościowych już zapowiedział zamrożenie karnetów i automatycznie pobieranych opłat. Kieruje też ćwiczących do partnerskiej platformy treningów online Yes2move.com, dostępnej w ramach karnetu Multisport.
Jednak dla małych małych, prywatnych biznesów sportowych zamknięcie wcale nie jest takie oczywiste. – Nie do końca wiem co się kryje pod enigmatycznym hasłem "zamykamy siłownie", ale obawiam się, że będzie jak przy marcowym lockdownie i będzie to dotyczyło wszystkich obiektów sportowych. Czekamy jeszcze na konkretne wytyczne – wskazuje INNPoland.pl Grzegorz Babski, Wspólnik Gymway 91 Central Station s.c.
Dramatyczna sytuacja, w jakiej już za chwile znowu znajdzie się on sam, ale także wielu jego branżowych kolegów, utrudnia mu patrzenie w przyszłość z optymizmem. Tym bardziej, że na wybudowanie swoich firm poświęcili mnóstwo sił i pieniędzy.
– Otworzyliśmy ze wspólnikami studio treningu personalnego w 2018 r. Rewitalizacja pomieszczeń i lokalu pochłonęła nasze oszczędności życia. Wiedzieliśmy, że w tej branży nie mamy szans jako siłownia. Nie ten kapitał, nie ta powierzchnia, nie te możliwości reklamy. Przez dwa lata ciężko budowaliśmy swoją markę i bazę klientów – wspomina.
Gymway 91 Central Station nie jest też typową "sieciówką". Obiekt stawia na treningi personalne lub zajęcia w bardzo małych grupach (do 8 osób). Tymczasem rządzący zamiast ograniczać, zamkną go identycznie jak obiekty z wielkimi salami ćwiczeń i dużymi grupami zajęciowymi.
– W przypadku naszego biznesu gdzie na ponad 100m2 dobrze wentylowanej sali, przebywają 2 lub maksymalnie 4 osoby, prawdopodobieństwo zakażenia jest minimalne. Tymczasem rząd jednym stwierdzeniem "zamykamy siłownie" wrzuca do jednego worka studia tańca, siłownie, sale gimnastyczne, siłownie, studia treningowe, gabinety EMS – skarży się współwłaściciel Gymway.
Podobnie jak Duklanowski, Babski podkreśla absurd zamykania siłowni, lecz pozostawiania otwartych miejsc, gdzie dużo łatwiej o zakażenie.
– Zakażenia w klubach fitness się rzadko zdarzają. Nikt przeziębiony, chory, źle się czujący nie idzie przecież na trening. Prawdopodobieństwo zakażenia się czymkolwiek w moim małym studiu jest nieporównywalnie mniejsze niż możliwość złapania wirusa w sklepie, kościele, szkole, pracy biurze – wymienia Babski.
– Mamy klientów, którzy muszą chodzić na trening pod okiem trenera, niejednokrotnie są po wypadkach, mają jakieś schorzenia. Nieopatrzny ruch (rządu - przyp. red.) może zrobić więcej krzywdy niż pożytku – ostrzega przedstawiciel Gymway.
Nasz rozmówca obawia się także powtórki z pierwszego lockdownu w marcu. – Pierwsza fala pandemii mocno podcięła nam skrzydła. Zamknięcie klubu z dnia na dzień zabrało nam źródło dochodu, ale nie zamroziło kosztów stałych: czynszu, mediów i tym podobnych – wskazuje.
Odbicie po odmrożeniu gospodarni także nie nastąpiło z dnia na dzień. Babski podkreśla, że biznes żył w strachu przed drugą falą. Współprowadzony przez niego obiekt zawiesił wszystkie zajęcia grupowe. W grafiku pozostały tylko spotkania 1 na 1, wprowadzono też wszystkie niezbędne procedury – maseczki, płyny dezynfekcyjne.
Babski jest też bardzo niepewny co do najbliższej przyszłości.
– Czujemy się ogromnie rozgoryczeni i niezrozumieni. Nie tylko stracimy źródło utrzymania, ale jeszcze będziemy musieli ponieść ogromne koszty utrzymania lokalu w centrum Warszawy. Dla mojej sytuacji życiowej oznacza to popadnięcie w długi, bez większej perspektywy na wyjście z nich... – wspomina ponuro.