Podczas gdy inne kraje chcą ulżyć firmom w czasie pandemii, polskie władze wydają się odliczać dni do wejścia w życie kolejnych podatków. Chyba zapominają, że niskie spadki PKB zawdzięczamy wytrwałości naszych przedsiębiorców, a podnoszenie danin może mieć opłakane skutki.
Mimo ogólnego światowego trendu opuszczania podatków, by ulżyć przedsiębiorcom w czasie trwania globalnej pandemii koronawirusa, polski rząd zdaje się stawać okoniem i zamierza podnosić opłaty.
Jak pisaliśmy w INNPoland.pl, wśród zaplanowanych na przyszły rok nowych podatków znalazły się:
– podatek od sprzedaży detalicznej,
– podatek cukrowy,
– podatek od alkoholu w małych butelkach (tzw. podatek od małpek),
– podatek CIT od spółek komandytowych,
– opłata przekształceniowa OFE.
Dodatkowo w górę pójdą: podatek od nieruchomości, i podatek od deszczu. Nastąpi też ograniczenie ulgi abolicyjnej (podwyższy to wymiar podatku dochodowego) oraz kolejny rok utrzymana zostanie podwyższona stawka VAT, która w 2021 powinna ulec automatycznemu obniżeniu.
Najprawdopodobniej działa tu prosty mechanizm – na walkę z COVID-19 potrzebne są pieniądze, państwo zaś znacznie zadłużyło się już na dotychczasowe środki do walki z koronawirusem. Niezbędny jest więc dodatkowy dopływ do budżetu.
O długofalowe konsekwencje dodatkowego opodatkowania w Polsce zapytaliśmy przedstawicielkę Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Organizacja ta opublikowała w październiku specjalny raport traktujący o dokładnie odwrotnej strategii fiskalnej polskiego rządu w porównaniu do innych krajów z tzw. grupy OECD.
Jak zmieniał się system podatkowy w krajach OECD w czasie kryzysu?
Kamila Sotomska, Analityk Departamentu Prawa i Legislacji Związku Przedsiębiorców i Pracodawców: W zmianach systemu podatkowego w trakcie pandemii można wyróżnić dwa najważniejsze okresy. W pierwszym pomoc państw OCED skupiała się na utrzymaniu płynności finansowej przedsiębiorstw. To m.in. dotowanie i instrumenty wsparcia bezpośredniego czy wakacje kredytowe i inne instrumenty niefiskalne.
Mieliśmy też gamę instrumentów fiskalnych, czyli odroczenia podatków, odroczenia terminów składania deklaracji podatkowych, zmniejszanie składek na ubezpieczenie społeczne. To wszystko było obecne jeszcze na początku kryzysu związanego z epidemią.
A co z drugim etapem?
Druga faza – okres miesięcy letnich – wiązała się zaś ze względnym wyciszeniem pandemii. Pozwoliło to na chwilę refleksji nad dalszym działaniem i opracowanie strategii, która pozwoli na odrodzenie gospodarcze i odbudowę po kryzysie.
Większość krajów OECD idzie obecnie w stronę liberalizmu fiskalnego. Przykładowo Australia kontynuuje rozpoczętą jeszcze w 2019 r. bardzo głęboką reformę systemu podatkowego. Obniży ona podatki dochodowe od osób fizycznych oraz uprości cały system podatkowy m.in. cztery progi zostaną zredukowane do trzech. W wyniku aż 94 proc. mieszkańców zapłaci podatki w wysokości 30 proc. lub mniej.
Szwecja także obniżyła podatek dochodowy od osób fizycznych dla wielu grup społecznych, ale obniżono też m.in. koszty pracy. Następna grupa to kraje, takie jak Czechy czy Niemcy – oba państwa obniżyły VAT, w szczególności dla branż mocno dotkniętych przez pandemię jak gastronomia czy hotelarstwo.
A co dzieje się w Polsce?
Nasze państwo znajduje się niestety w awangardzie i planuje podwyżki podatków. Nie jest to jednak najrozsądniejsza decyzja.
Dlaczego?
Po prostu bardzo źle wpłynie na naszą gospodarkę długofalowo. Podnoszenie podatków, kosztów i opłat nawet w zwykłych warunkach rynkowych prowadzi do spowolnienia wzrostu.
Prace Alberto Alesina z Uniwersytetu Harvarda wyraźnie pokazują, że plan konsolidacyjny oparty o wyższe podatki o wysokości 1 proc. PKB sprawi, że po roku PKB tego kraju będzie niższe o ponad 1 proc., w porównaniu z alternatywą gdzie nie przeprowadzono żadnej konsolidacji.
Innymi słowy – podwyższenie podatków doprowadza do trwałego spowolnienia gospodarczego. Nie wspominając nawet o sytuacji kryzysowej. To krótkofalowy zastrzyk pieniędzy, który jednak zaszkodzi nam w dłuższej perspektywie.
Skoro ma nam to zaszkodzić, to czemu władza zdecydowała się podnosić podatki?
Mam jedną teorię. Polskie PKB w trakcie kryzysu spadło nieco mniej niż unijna średnia. W II kw. W UE spadek ten wynosił -14,1 proc. rdr. U nas było to -7,9 proc.
Byliśmy 12. na liście krajów UE, w których PKB spadło najmniej. Aż 11 państw członkowskich odnotowało dwucyfrowe spadki PKB. Rekord padł w Hiszpanii, było to – 22 proc. PKB. Być może relatywnie niezła sytuacja gospodarcza zdawała się zostawiać jeszcze pole do manewru.
Podnoszenie podatków w dobie kryzysu jest jednak niemożliwe do zaakceptowania. Z wcześniejszych badań ZPP wynika, że jeszcze we wrześniu połowa polskich przedsiębiorców uważała, że jest dobrze przygotowana do drugiej fali epidemii.
Aż połowa? Skąd takie nastawienie?
Polscy przedsiębiorcy po prostu mają stalowe nerwy. Relatywnie pozytywny wynik gospodarczy powinniśmy przypisywać właśnie ich wytrwałości. Podnoszenie podatków i tzw. pełzający lockdown może jednak zdusić ten optymizm.
Jeśli nie podnoszenie podatków, to co powinni teraz zrobić rządzący?
ZPP apeluje o 12- miesięczne moratorium na wszelkie nowe obciążenia, podatki, opłaty i regulacje. Uważamy, że nawet w normalnych warunkach pewność regulacyjna i stabilność prawa to dwa filary, które zachęcają do inwestowania. Tego nam w Polsce brakuje. Moratorium wydaje się dobrą odpowiedzią na kryzys – w bardzo niepewnych czasach ustabilizuje ono na pewnym poziomie sytuację polskich przedsiębiorców.
Nie może być tak, że w trakcie dramatycznej sytuacji na rynkach nagle wchodzi nam podatek od cukru, uderzający w nadszarpniętą kryzysem branżę napojową. Mamy zamykanie branży futerkowej, jakkolwiek nie oceniać jej etycznie, ta decyzja stanowi zamknięcie arbitralnie wybranego sektora rynku w trakcie kryzysu gospodarczego. Dalej mamy opodatkowanie spółek komandytowych podatkiem CIT czy kaucje od sprzedanego oleju silnikowego.
Czyli optują Państwo za 12 miesiącami "spokoju" dla przedsiębiorców?
Otóż to. Docelowo chcielibyśmy, by każda nowelizacja prawa gospodarczego wchodziła w życie z co najmniej 12-miesięcznym okresem vacatio legis. Nasz apel jest wynikiem pogłębiającego się w Polsce zjawiska tzw. inflacji legislacyjnej.
W tym kontekście, należy jednak wymienić zapowiedzianą przez rząd tzw. tarczę prawną – ma ona zawierać szereg ułatwień i uproszczeń w kwestiach administracyjnych. Z zadowoleniem i nadzieją przyjmujemy tę zapowiedź poprawy otoczenia regulacyjnego dla firm, szczególnie ważnego w trakcie kryzysu.
Dotychczas państwo uprawiało nadprodukcję aktów prawnych, co m.in. skutkuje ich złą jakością. Przedsiębiorcy muszą też spędzić wiele godzin na zapoznawaniu się z nowymi aktami prawnymi.
Reasumując: w gąszczu nowych przepisów coraz ciężej jest więc połapać się właścicielom firm?
Oczywiście. Ale to samo odnosi się też do prawa podatkowego. Dane z raportu PwC Paying Taxes wskazują, że na rozliczenie z fiskusem średnio trzeba w Polsce poświęcić 334 godziny. Jeszcze w 2018 roku musieliśmy na tą samą czynność przeznaczyć 271 godzin.