Weganie - szykujcie się na coś przepysznego! Na rynku wegańskich słodyczy pojawia się nowy zawodnik - Las Vegan’s. Wyprodukuje czekolady z wykorzystaniem tylko naturalnych surowców pochodzących z rolnictwa ekologicznego, pakowane w kompostowalne, pozbawione plastiku opakowania.
Za projektem stoją Tomasz Sienkiewicz, Krzysztof Stypułkowski i Marcin Parzyszek. Trzech wspólników i miłośników czekolady, którzy - razem ze swoją Manufakturą Czekolady - byli pionierami na polskim rynku czekolad rzemieślniczych.
Blisko 1 mln złotych i około 390 akcjonariuszy – tak zakończyła się kampania crowdfundingowa nowej marki czekolad wegańskich bio&eco, Las Vegan’s
Wegańskie słodkości będą wprowadzane na rynek etapami, a pierwsze z nich – te które nie będą wymagały maszynowego pakowania – pojawią się na rynku już w trzecim kwartale 2021 roku
Za powstaniem projektu stoją m.in. twórcy firmy Manufaktura Czekolady. Biznes zrodził się z marzenia z dzieciństwa o własnej, czekoladowej fabryce
Jak smakuje wegańska czekolada?
Przed degustacją dowiaduję się, że porządna czekolada powinna łamać się z odpowiednim trzaskiem, być twarda (czekoladę hartuje się jak stal!), ale doskonale rozpuszczać się w ustach. Dokładnie tak zachowała się House Blend Milk 44 proc. kakao z kawałkami truskawki i maliny. Do gustu przypada mi również mleczna 42 proc. kakao z liofilizowaną pomarańczą.
Na koniec sięgam po główny pretekst do powstania tego artykułu (i powód, dla którego paczka z czekoladami wylądowała w moim domu), czyli nowy projekt Manufaktury Czekolady - Las Vegans. Czekolada wegańska 70 procent posypana prażonym ziarnem kakao. Nie jestem fanką ciemnej czekolady, ale ta miała w sobie coś wyrafinowanego. A wkrótce na rynku produktów wegańskich ma pojawić się również "mleczna bezmleczna".
Burza Mózgów
Wszystko zaczęło się od... klasowego ogniska. Krzysiek i Tomek spotkali się na nim 10 lat po maturze. Szybko okazało się, że obaj pracują w tej samej branży - IT - w dużych korporacjach i obaj marzą o tym, żeby założyć swój własny biznes.
– Wcześniej często rozmawiałem na ten temat ze znajomymi z pracy – mówi Tomek. – Zauważyłem powtarzający się schemat. Wiele osób marzy o swoim biznesie, ale im później bierze się za działanie, tym jest trudniej. Z czasem człowiek awansuje, zaczyna zarabiać lepsze pieniądze, zakłada rodzinę, robi się wygodny. I marzenia odpływają w niebyt. My z Krzyśkiem postanowiliśmy, że będziemy działać inaczej. Problemem było jednak to, że nie do końca wiedzieliśmy, czym właściwie mielibyśmy się zająć – uśmiecha się mężczyzna.
Panowie postanowili jednak kuć żelazo póki gorące i wkrótce umówili się na kolejne spotkanie. Tym razem poświęcone na klasyczną “burzę mózgów”. To znane w psychologii (i w korporacjach) narzędzie pomagające podejmować grupowe decyzje. W pierwszym etapie zapisuje się absolutnie wszystkie pomysły, które przychodzą do głowy. W drugim poddaje się je krytycznej ocenie i wybiera te, które mają największy sens.
– W czasie burzy mózgów przypomniałem sobie swoje marzenie z dzieciństwa o fabryce czekolady. Zapisaliśmy je na tablicy, początkowo wyłącznie humorystycznie – wspomina Krzysiek. Później jednak okazało się, że o czymkolwiek innym by nie rozmawiali, to pomysł fabryki powracał.
– Zaczęliśmy dużo czytać o czekoladzie i czekoladowym biznesie. I pomysł z abstrakcyjnego okazywał się być coraz bardziej kuszący. W tamtym czasie na polskim rynku nie było żadnych czekolad “rzemieślniczych”: robionych ręcznie, z prawdziwego ziarna kakao, metodą bean-to-bar, czyli od ziarna do tabliczki. Ale coraz popularniejsze zaczynało być piwo kraftowe. Pomyśleliśmy, że taka “kraftowa” czekolada również może okazać się hitem. Zobaczyliśmy w tym swoją niszę – mówi Krzysiek.
– Najważniejsze było dla nas to, żeby nasza czekolada powstawała z prawdziwego ziarna kakaowca. Byliśmy zaskoczeni, gdy dowiedzieliśmy się jak daleko od kakaowca jest klasycznej “sklepowej” czekoladzie, która wyrabiana jest z półproduktów. My chcieliśmy eksperymentować ze smakami, próbować różnych ziaren i tworzyć czekoladę właśnie od ziarna, do tabliczki, z czystymi składami, bez żadnych ulepszaczy. Skrzydeł dodawało nam to, że byliśmy w tym obszarze absolutnymi polskimi pionierami – dodaje Tomek.
Skąd wziąć ziarno kakaowca?
Pierwsze przeszkody pojawiły się w momencie, gdy okazało się, że produkcja czekolady jest niesłychanie skomplikowanym procesem. Jednak na prawdziwy mur obaj przedsiębiorcy natrafili, gdy chcieli zakupić ziarna kakaowca.
– Proces poszukiwań dostawy ziaren zaczęliśmy normalnie - od wpisania hasła w Google – wspomina Krzysiek. Niestety, panowie bardzo szybko przekonali się, że zorganizowanie surowca nie będzie takie proste. – Na jednej ze stron znaleźliśmy w końcu namiar na dużego importera. Gdy się z nim skontaktowaliśmy, złapał się za głowę. Pytał, czy my w ogóle wiemy o czym mówimy, że to jest temat, którym zajmują się wielkie koncerny. Że tak jak my, to nie robi nikt i że czekolady prosto z ziaren się po prostu nie produkuje.
Co ciekawe, im więcej Tomek i Krzysiek napotykali przeszkód, tym bardziej w swój projekt wierzyli. W końcu udało się złapać namiar na człowieka, który sprzedał im parę worków ziaren (pomógł sceptyczny importer) i przyszedł czas na kompletowanie zaplecza technologicznego.
– Czekolada powstała w XIX wieku, to już czas maszyn – tłumaczy Tomek. – Współczesne melanżery do czekolady to potężne urządzenia, a my produkcję zaczynaliśmy we własnych mieszkaniach. Wiedzieliśmy, że i w tym obszarze musimy zadziałać kreatywnie.
Przyszli czekoladowi potentaci swoją pierwszą maszynę ściągnęli z Indii. Tamtejsza ludność mieli na mokro ryż i robi placki, tzw. dosa w małych urządzeniach, przypominających melanżery do czekolady. Maszyna - jako pamiątka pierwszych kroków - jest zresztą w firmie do dziś. – Chociaż teraz korzystamy z ogromnego młyna, który potrafi przemielić około pół tony czekolady dziennie – śmieje się Krzysiek.
Manufaktura czekolady
W końcu, po kilkudziesięciu próbach prażenia ziaren kakaowca w domowych piekarnikach - skrzętnie notowanych w Excelu - udało się uzyskać pierwszą, satysfakcjonującą w smaku tabliczkę. Wtedy Krzysiek i Tomek zdecydowali się na wynajęcie lokalu.
– Zaczęliśmy produkcję i natrafiliśmy na kolejny mur. Okazało się, że wcale nie jest tak łatwo sprzedać tabliczkę czekolady za 12 złotych. Musieliśmy się mocno nagimnastykować, by wytłumaczyć w sklepach i kawiarniach, że to naprawdę tyle kosztuje – mówi Tomek. – Wyjaśnialiśmy, że to trochę jak z winem. Można kupić butelkę za 10 i za 100 złotych. I że oba produkty będą się różniły smakiem i klientelą.
Przez pierwsze dwa lata działalności w swoim biznesie nie pobierali żadnej wypłaty. – Cały przychód wkładaliśmy w rozwijanie firmy – tłumaczy Krzysiek. Przełomem okazało się wprowadzenie internetowego Kreatora Czekolady. – Pozwoliliśmy naszym klientom spełniać swoje czekoladowe fantazje. Samemu wybierać dodatki, komponować czekoladę taką, jaką zawsze chcieliby zjeść.
Hitem, który zbudował rozpoznawalność marki, stały się czekoladowe narzędzia. – Ludzie podchodzili do naszego stanowiska na różnych targach spożywczych i nie rozumieli, dlaczego wystawiamy na nim zardzewiałe klucze. Gdy orientowali się, że to czekolada - szeroko się uśmiechali. A my nie musieliśmy już nic więcej tłumaczyć – wspomina Krzysiek.
Firma postawiła też na czekoladowe warsztaty. W Warszawie i Łodzi są lokale, w których wycieczki szkolne - i nie tylko - mogą zapoznać się z całym procesem powstawania smakołyku. A na koniec stworzyć swoją własną tabliczkę.
– Nasz model biznesowy zakłada kilka różnych działań sprzedażowych, stoimy mocno podparci na czterech nogach – tłumaczy Krzysiek. To sprzedaż detaliczna, B2B, sklep internetowy i warsztaty czekoladowe. – Przez cały okres rozwijania firmy bardzo dbamy o zysk. I on cały czas rośnie. Nasza rentowność wynosi obecnie około 15 procent. W pierwszym roku działalności mieliśmy przychód na poziomie 200 tysięcy złotych, w 2019 roku było to już 5 milionów 800 tysięcy złotych.
Czy pandemiczny 2020 rok namieszał w biznesowych planach Manufaktury Czekolady Chocolate Story? – Podsumowania za ubiegły rok jeszcze nie robiliśmy, spodziewamy się spadku przychodów za 2020, ale jesteśmy na to przygotowani. Na ten moment możemy zdradzić, że w czwartym kwartale 2020 roku sprzedaliśmy produkty za nieco ponad dwa mln złotych, poprawiając tym samym ubiegłoroczny wynik kwartalny - wyjaśnia Tomek. Lockdown przyczynił się natomiast do tego, że ekipa Manufaktury miała czas na rozwinięcie pomysłu, który kiełkował w nich od dawna.
Las Vegan’s
W 2017 roku do firmy dołączył Marcin. To on jest prezesem Las Vegan’s S.A. - spółki-córki Manufaktury Czekolady. Firma planuje wprowadzenie na rynek pysznych, wegańskich i w pełni ekologicznych czekolad – również w kontekście opakowań. Tworzonych metodą bean-to-bar, czyli prosto z ziarna kakaowca.
– Na ten pomysł wpadliśmy dużo wcześniej, jednak to właśnie w czasie pandemii w końcu znaleźliśmy czas i motywację na jego realizację. Długo zastanawialiśmy się w jaki sposób odbić sobie spadek sprzedaży detalicznej, mimo że w tym czasie mocno rozwijaliśmy sprzedaż online. Były takie pomysły jak na przykład brownie na telefon, tak jak pizza – uśmiecha się Marcin.
Z biegiem czasu zmieniły się również osobiste wybory całej trójki. – Pierwszy na dietę roślinną zdecydował się Tomek, ale ja także już od dawna nie jem mięsa. Najwięcej oporów miał w sobie najbardziej mięsożerny z naszej trójki Krzysiek, ale i on przeszedł w końcu na zieloną stronę mocy – wspomina Marcin.
Przedsiębiorcy, między innymi dzięki własnym wyborom, zauważyli na rynku kolejną niszę. Czyli brak smacznych czekolad z czystym składem dla osób, które nie chcą jeść produktów odzwierzęcych. Szczególnie zależało im na tzw. mlecznych “bezmlecznych” z roślinnymi zamiennikami mleka.
– My jesteśmy pstrągami biznesu, zawsze płyniemy pod prąd – śmieje się Marcin. Na to, by wejść w segment żywności wegańskiej nie trzeba było nikogo długo namawiać.
– Zdecydowaliśmy się na utworzenie osobnej spółki, Las Vegan’s. Nie chcieliśmy tworzyć kolejnej marki pod szyldem Manufaktury Czekolady Chocolate Story, żeby nie zginęła w szerokim portfolio firmy matki – wyjaśnia przedsiębiorca.
WeganskaCzekolada.pl
W listopadzie spółka wystartowała z kampanią crowdfundingową WeganskaCzekolada.pl. Udało się ją zakończyć na pięć dni przed planowanym terminem. Efekt? Zebrane blisko 1 mln złotych i 360 akcjonariuszy. A to nie wszystko!
– W czasie trwania kampanii odezwali się do nas przedstawiciele sieci handlowych, z którymi dotychczas nie współpracowaliśmy. Rozpoczęliśmy także rozmowy o współpracy z jedną z największych polskich sieci kawiarni opartych na kawie rzemieślniczej – mówi Krzysiek.
Wegańskie słodkości będą wprowadzane na rynek etapami, a pierwsze z nich – te które nie będą wymagały maszynowego pakowania – pojawią się na rynku już w trzecim kwartale 2021 roku.
– Realizujemy działania zgodnie z przyjętym planem. Przed nami wiele ekscytującej pracy. Najbliższy cel to zakup maszyn pakujących i zaraz po zakończeniu formalności związanych ze zbiórką, rozpoczniemy przetargi związane z rozbudową parku maszyn. Ten proces zakończy się w drugim kwartale 2021 roku – mówi Tomek.
Trwają także prace nad recepturami wegańskich czekolad tzw. mlecznych bezmlecznych. Założyciele Las Vegan’s są już po pierwszych testach produktów na bazie różnych roślinnych zamienników mleka, m.in. z kokosów, migdałów czy owsa. Rozpoczęli także przygotowania związane z uzyskaniem certyfikacji BIO.
– Ogromne zainteresowanie zbiórką i samymi produktami przerosło najśmielsze oczekiwania i pokazało nam, że rynek czeka na nasze wegańskie czekolady. Wyprodukujemy je z naturalnych surowców pochodzących z rolnictwa ekologicznego oraz spakujemy jako pierwsi na rynku maszynowo w kompostowalne, pozbawione plastiku opakowania – cieszy się Marcin.