Pod wpływem ciepła wygina się lufa. Część elementów żołnierze przypinają na trytytki, żeby ich nie zgubić. Polski karabinek Grot z radomskiej fabryki Łucznik okazał się być kompletnym bublem - wynika z raportu Pawła Mosznera. Z broni nie chcą korzystać specjaliści, a jej używania mają bać się też żołnierze Wojsk Obrony Terytorialnej, z myślą o których został podpisany półmiliardowy kontrakt.
Kontrakt na dostawę 53 tys. sztuk karabinków Grot dla polskiej armii podpisał w 2017 roku ówczesny minister obrony narodowej, Antoni Macierewicz. Umowa opiewała na 500 milionów złotych.
Jak donosi Onet, sporo wątpliwości wzbudziło to, że grot w trakcie podpisywania kontraktu nie miał badań kwalifikacyjnych, które dopuszczały by go do użytkowania w armii. Zadanie sprawdzenia broni, Wojskowa Akademia Techniczna - która razem z fabryką Łucznik w Radomiu rozwijała konstrukcję - powierzyła m.in. doświadczonym żołnierzom jednostki specjalnej GROM.
Już wtedy miał powstać szczegółowy raport, w którym żołnierze wytknęli szereg wad karabinka.
– Podstawowy problem polegał na tym, że konstrukcja mocowania regulatora gazowego nie została zabezpieczona i podczas użytkowania wypadał. Mieliśmy strzelanie, podczas którego z każdego z pięciu karabinków wyleciał regulator gazowy. Bez tego urządzenia broń się nie przeładuje, karabin nie wystrzeli – mówi dla portalu były żołnierz GROM, który testował grota.
W trakcie testów żołnierze GROM-u odkryli też m.in. problemy z zamkami, które się rozpadały, kurkami, które się zrywały, czy mocowaniem pasów, które same się wypinały, a potem był problem z ich wpięciem. Karabinki mimo to trafiły do polskiej armii.
Żołnierze nie chcą Grota?
W związku z napływającymi od żołnierzy skargami, jakość karabinka postanowiła sprawdzić niezależna grupa ekspertów pod kierownictwem Pawła Mosznera, byłego oficera jednostki specjalnej GROM i instruktor strzelectwa od ponad 20 lat. Od maja 2020 r. jego zespół prowadził kilkakrotnie testy z karabinkiem Grot.
Raport z tego badania jest druzgocący.
Jak czytamy w analizie "Grot - do raportu", karabinek z Radomia nie tylko może zawieść na polu walki, ale może stanowić realne zagrożenie dla jego użytkowników. Autorzy raportu udokumentowali 22 awarie, usterki i wady konstrukcyjne tej broni.
– Strzelcy podchodzili do karabinka po kolei i krótkimi seriami opróżniali magazynki. Zmiany strzelców pozwalały broni na odprowadzenie nieco ciepła. Dramat rozpoczął się przy 10. magazynku. Broń zaczęła dymić mimo tego, że była poprawnie przygotowana do strzelania – relacjonuje dla portalu Moszner.
– Łoże karabinka, czyli element, który okrywa część lufy, rozgrzał się tak bardzo, że nie dało się strzelać bez rękawiczek. W trakcie strzelania 30. magazynkiem pod wpływem ciepła lufa karabinka wygięła się. Nigdy dotąd się nie spotkałem z tym, żeby lufa karabinu się wygięła w trakcie strzelania – mówi ekspert – To była dramatyczna sytuacja. Przerwaliśmy testy w obawie o bezpieczeństwo zaangażowanych ludzi.
W czasie analiz okazało się również, że z grota wypadają regulator gazowy oraz tłok broni, elementy bez których broń się nie przeładuje i trzeba to robić ręcznie. Aby ich nie zgubić, żołnierze mocują je do broni "trytytkami".
Na zgubę trzeba natomiast mocno uważać. Jak przekazuje anonimowy oficer obrony terytorialnej, żołnierzom, którzy zgubią te urządzenia, wojsko każe płacić. Koszt zgubionego regulatora i tłoka to 220 zł, czyli jedna trzecia tego, co dostaje żołnierz WOT za udział w szkoleniu.
Odpowiedź MON i Producenta
Dziennikarze Onetu pytania dotyczące karabinka wysłali m.in. do MON i Łucznika.
MON poinformował, że "przed wejściem do masowej produkcji był testowany przez producenta, a także przez przyszłego użytkownika", a "ostateczna weryfikacja następuje podczas użytkowania przez żołnierzy w ramach szkolenia oraz w realnych warunkach wykonywania zadań".
Przedstawicielka fabryki, kierownik działu marketingu i komunikacji Aleksandra Odziemkowska również zapewniła, że "przed wdrożeniem do produkcji broń przeszła wymagane badania kwalifikacyjne", których "przebieg był pomyślny i potwierdził parametry deklarowane przez producenta". Firma ma utrzymywać stały kontakt z nabywcami broni i na bieżąco realizować reklamacje. Fabryka przyznała, że prowadzi prace nad likwidacją problemu regulatora gazowego i zwiększenia odporności iglicy.
O opinie dotyczące użytkowania Grota postanowiliśmy zapytać samych zainteresowanych, czyli Wojska Obrony Terytorialnej. Płk. Marek Pietrzak, rzecznik WOT, odniósł się m.in. do jednego z najpoważniejszych zarzutów, czyli wyginania lufy karabinka pod wpływem ciepła.
– W raporcie jest przekazane, że z karabinku wystrzelono ogniem ciągłym 30 magazynków. Taka liczba to jest test zniszczeniowy, nie wytrzyma tego żadna broń. Grot to nie jest karabin maszynowy, który jest przystosowany do strzelania ogniem ciągłym takiej ilości amunicji. Żaden żołnierz nie ma na polu walki więcej niż 8 magazynków. Broń jest zaprojektowana do tego, żeby strzelać seriami lub ogniem pojedynczym – tłumaczy.
Wojska Obrony Terytorialnej
Siły Obrony Terytorialnej, zgodnie z koncepcją byłego ministra obrony Antoniego Macierewicza, miały liczyć sobie aż 53 tysiące ludzi, być świetnie wyposażone i wyszkolone oraz stanowić jakiś rodzaj alternatywnej armii.
Koszty funkcjonowania zalążka WOT w 2017 roku szacowano na, bagatela, 1,1 miliarda złotych. – W formie i skali proponowanej przez ministra Macierewicza, budowa obrony terytorialnej odbędzie się kosztem innych potrzeb sił zbrojnych – ostrzegał w rozmowie z INN:Poland były minister obrony, Tomasz Siemoniak.